Do spowiedzi przystępuję raz w miesiącu już bez tego strasznego poczucia winy, wstydu i absurdalności swego postępowania.
„Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,7-10).
Przytoczony tekst jest mi bardzo bliski. Odwołując się do niego, pragnę podzielić się doświadczeniem miłosierdzia Bożego, oraz zwycięstwa Jezusa, które objawiło się pośród mojej choroby – uzależnienia… Kontekstem wypowiedzi apostoła narodów, jest swoista apologia wobec fałszywych braci, którzy podważają autorytet św. Pawła. W tekście oryginalnym, występuje greckie słowo astenia, oznaczające bezsilność, niemoc, chorobę, słabość. W Biblii tysiąclecia, wybrano to ostatnie znaczenie. Właściwie nie wiadomo jaką przypadłość ma na uwadze autor drugiego listu do Koryntian. Komentatorzy wysuwają m.in. 3 hipotezy: 1. Chodzi o upokarzające pokusy, 2. Może to być jakaś choroba utrudniająca apostolstwo, 3. Wyrzuty sumienia z powodu prześladowania chrześcijan, przed nawróceniem św. Pawła.
Przed bierzmowaniem wybrałem św. Pawła apostoła jako mojego patrona… Postać ta mi bardzo bliska m.in. z powodu swojej słabości, a także ze względu na olbrzymi zapał i zaangażowanie w ewangelizację, co również, w jakiejś skromnej mierze, pokrywa się z moim doświadczeniem… W każdym razie powołując się na wspomniany tekst jak i jego interpretację, chcę podzielić się doświadczeniem cierpienia związanym z trwaniem w czynnej fazie nałogu, oraz pomocy jakiej dobry Bóg udzielił mi poprzez wspólnotę wsparcia działającą w oparciu o program 12 kroków i 12 tradycji opracowany po raz pierwszy przez Billa Wilsona – założyciela wspólnoty Anonimowych Alkoholików.
Od wielu lat towarzyszą mi upokarzające pokusy dotyczące sfery seksualnej (chodzi np. o natrętne, wręcz obsesyjne tęsknoty uczuciowe, lub niekiedy myśli erotyczne). Wynika to z faktu, że właśnie w tym wymiarze mojego życia doświadczam zniewolenia – uzależnienia. Przez około 21 lat miałem problem z nałogowym samogwałtem. Towarzyszył mi on od 15 roku życia i w żaden sposób nie potrafiłem sobie z nim poradzić… Podejmowałem wiele prób zaprzestania, często prosiłem o pomoc dobrego Boga czerpiąc, z różnych modlitw i środków duchowych obecnych w tradycji Kościoła, np. modlitwy różańcowej i przez wstawiennictwo świętych, rozważania Biblii, adoracji Najświętszego Sakramentu, koronki do miłosierdzia Bożego, modlitwy różańcowej, częstej spowiedzi, uczestnictwa we Mszy i przyjmowania Komunii św., rekolekcji, w tym rekolekcji ignacjańskich, pieszych pielgrzymek do sanktuariów, np. do Częstochowy, modlitwy wstawienniczej o uzdrowienie itp. W wieku 19 lat doświadczyłem nawrócenia podczas seminarium Odnowy w Duchu Świętym, zaangażowałem się w grupę modlitewną, byłem lektorem… Tymczasem mogłem zaprzestać masturbacji zaledwie na kilka lub kilkanaście dni, po których wcześniej, czy później niestety wracałem do niej z powrotem…
W wieku 21 lat pod wpływem intensywnego życia religijnego i codziennej Mszy św. oraz częstej spowiedzi i Komunii św. doświadczyłem uwolnienia od wewnętrznego przymusu popychającego mnie do nałogu. Poczułem się jak kobieta przyłapana na cudzołóstwie (por. J 8,1-11), której Jezus powiedział „idź i nie grzesz więcej”, nie tylko odpuszczając jej winy, ale też udzielając stosownej łaski do życia w czystości. To uwolnienie od nałogowego samogwałtu trwało w sumie ok. kilkunastu miesięcy. W międzyczasie rozeznając swoje powołanie, po rozmowach z kapłanem na rekolekcjach oazowych, a także z księdzem proboszczem z mojej parafii, podjąłem decyzję o wstąpieniu do zakonu kontemplacyjno-czynnego. Spędziłem w nim 4 lata. Podczas pobytu w zgromadzeniu doświadczyłem różnych problemów emocjonalnych, wahań nastroju, depresji, izolacji, itp. Niestety po ok. 1,5 roku życia w czystości upadłem w samogwałt i już zupełnie nie byłem w stanie zaprzestać mimo wielu usilnych prób… Przerwy w nałogu trwały co najwyżej kilka dni, a przecież ślubowałem czystość, gdyż byłem już po pierwszych ślubach czasowych. Nałogowy samogwałt, połączony ze sporadycznym oglądaniem erotyki w TV, doprowadził mnie do depresji a nawet obsesyjnych myśli samobójczych. Szukałem pomocy u spowiedników a także u psychologa i w ośrodku psychologicznym dla duchownych. Po jakimś czasie udało mi się odzyskać względną równowagę psychiczną. Niemniej doświadczałem w sposób intensywny emocjonalnych potrzeb bliskości, więzi, kobiecego ciepła, itp. Nie potrafiłem sobie z nimi poradzić. Bardzo się męczyłem… W końcu po wielu konsultacjach ze spowiednikami podjąłem decyzję o wystąpieniu z zakonu. Wtedy wydawało mi się, że Bóg powołuje mnie do małżeństwa… Sprawa nie była jednak taka prosta… Co prawda, bardzo szybko znalazłem sobie kandydatkę na żonę, niemniej zupełnie nie byłem emocjonalnie, a także materialnie gotowy do zawarcia małżeństwa. Później doświadczyłem wielu niepowodzeń w relacjach z kobietami, w których zakochiwałem się niejako wbrew sobie pod wpływem wewnętrznego przymusu, a następnie doświadczałem odrzucenia… Sprawiało mi to wiele bólu i cierpienia… Teraz wiem, że nałogowa masturbacja popychała mnie z jednej strony do korzystania z pornografii najpierw w TV, a później w Internecie, co powodowało niezmierny wstyd, poczucie winy i wyrzuty sumienia. Z drugiej zaś strony, potęgowała mój wewnętrzny, emocjonalno-duchowy głód miłości, bliskości, ciepła, który w żaden sposób nie mógł być zaspokojony. Intuicyjnie czułem i wiedziałem (jako teolog), że tę potrzebę może zaspokoić i wypełnić tylko Bóg Trójjedynej Miłości, dlatego u Niego szukałem ukojenia w rożnych ćwiczeniach duchowych (modlitwie, częstej spowiedzi, adoracji, komunii, rekolekcjach itp.). Niemniej środki te nie mogły zaowocować w pełni, gdyż nie byłem w stanie, mimo usilnych starań, zaprzestać moich nałogowych praktyk… Jeden z przyjaciół ze wspólnoty, uświadomił mi, że te wszystkie duchowe ćwiczenia, które podejmowałem, hamowały rozwój choroby, ale jej nie zatrzymały… Dzięki Bożemu miłosierdziu zostało mi wiele zaoszczędzone, np. nigdy nie współżyłem z nikim…
Zaangażowałem się też we wspólnotę ewangelizacyjną, co pozwalało mi jakoś odrywać się od siebie, poprzez modlitwę i działanie na rzecz dobra innych, ale też znajdować kolejne dziewczęta, w których lokowałem moje chore uczucia, doświadczając wielu niepowodzeń „sercowych”. Powodem tych porażek, oprócz ewidentnej niedojrzałości emocjonalnej, był fakt, że po wystąpieniu ze zgromadzenia przez 9 lat nie mogłem znaleźć stałej pracy i usamodzielnić się finansowo oraz mieszkaniowo…
Kiedy jeszcze byłem w zakonie, jeden ze spowiedników, obecnie profesor teologii życia duchowego, po którejś z kolei spowiedzi, wręczył mi kartkę z 12 krokami Anonimowych Alkoholików i powiedział, że to będzie mój program wychodzenia z nałogu. Wtedy, gdy czytałem ją po raz pierwszy, wydawało mi się, że przecież ja te wszystkie kroki już stosuję… Nie miałem świadomości jak bardzo się myliłem. Tymczasem 9 lat później, zdesperowany, zdecydowałem się zwrócić o pomoc do wspólnoty Anonimowych Seksoholików, która działała w oparciu o zasady oraz pogram 12 kroków i 12 tradycji AA. Trafiłem tam dzięki świadectwu innego seksoholika zamieszczonego w czasopiśmie „Miłujcie się”. Przywiodła mnie kompletna bezradność wobec nałogowej masturbacji i bezowocność podejmowanych starań, aby do nich nie wracać... Byłem zdesperowany… Chciałbym podkreślić, że byłem całkowicie bezradny mimo ok. 11 lat studiowania teologii i stopni naukowych w tym zakresie (obroniłem doktorat). Podobnie moi liczni spowiednicy, którym bardzo wiele zawdzięczam, nie potrafili mi pomóc. Szukałem również pomocy u psychologów, terapeutów uzależnień, niemniej nie dało to żadnego rezultatu.
We wspólnocie wsparcia, dowiedziałem się, że jestem seksoholikiem, a nie tylko kimś uzależnionym od samogwałtu. Oznaczało to, że cierpię na przewlekłą, postępującą i nieuleczalną chorobę podobną do alkoholizmu, tyle, że dotyczącą sfery seksualnej. Okazało się też, że jestem uzależniony od żądzy, czyli pewnej gwałtownej, niepohamowanej siły stojącej za uzależnieniem (1 J 2,16-17), a nie tylko poszczególnych czynności seksualnych. W tekście greckim Nowego Testamentu występuje słowo epitymia oznaczające pragnienie, pożądanie, pożądliwość, żądzę. O ile każdy człowiek na skutek grzechu pierworodnego ma problem z potrójną pożądliwością oczu, ciała i pychą, to ja borykam się z żądzą, przejawiającą się na różne sposoby, w tym poprzez nałogowe czynności. Należą do nich oprócz wspomnianych także: fantazjowanie, zakochiwanie się, zależnościowe relacje i związki z kobietami, mężczyznami, oglądactwo, swoista obsesja na punkcie małżeństwa i kompulsywne poszukiwanie żony przez Internet, itp.
We wspólnocie, oprócz tej wiedzy i poznania siebie, swoich wad, doświadczyłem przede wszystkim konkretnej pomocy ze strony tych, którzy cierpią na tę samą chorobę… Już nie byłem sam ze swoim problemem, widziałem też innych ludzi, moich współbraci, którzy zdrowieli z tej beznadziejnej choroby… To dodawało mi wiary w skuteczność wspólnoty oraz programu 12 kroków… Uczęszczałem i nadal uczestniczę regularnie w spotkaniach (2-3 razy w tygodniu), oraz podjąłem pracę nad programem pod kierunkiem sponsora (osoby posiadającej dłuższy staż trzeźwości-czystości seksualnej i bardziej zaawansowanej w pracy nad 12 krokami). Po czasie przyszły owoce: odstawiłem pornografię, później zależnościowy związek, który o mało co, nie skończył się małżeństwem, wreszcie samogwałt, od którego jestem wolny od 12.11.2009 r.…, uczę się nawiązywać i utrzymywać relacje z mężczyznami, czego nigdy nie umiałem, coraz lepiej radzę sobie w pracy, schudłem 18 kg, wróciłem do sportu, zainteresowań (m.in. turystyki pieszej, po górach, która sprawia mi wiele radości) oraz wspólnoty ewangelizacyjnej (w innym mieście niż poprzednio, co pozwoliło mi zacząć zaangażowanie w niej niejako od nowa), mogę służyć innym ludziom, pomagając choćby osobom uzależnionym, tak jak ja. Wróciłem też do uczestnictwa w częstej Eucharystii i Komunii św. Teraz już nie oczekuję cudownego uwolnienia od nałogu, ale jest to dla mnie spotkanie z Jezusem, który będąc chlebem dającym życie, obiecał, że kto do Niego przychodzi nie będzie spragniony, a kto w Niego wierzy, nigdy nie będzie głodny w sensie duchowym (J 6, 34-36).
Do spowiedzi przystępuję raz w miesiącu już bez tego strasznego poczucia winy, wstydu i absurdalności swego postępowania, co towarzyszyło mi wtedy, gdy wcześniej np. oglądałem pornografię. Mam stałego spowiednika, znów korzystam z rekolekcji, tym razem lectio divina. Pomagam innym uzależnionym we wspólnocie, sam jestem sponsorem, mam 3 podopiecznych, z którymi dzielę się swoim doświadczeniem zdrowienia z nałogu, prowadzę warsztaty 12 kroków dla braci ze wspólnoty. Podczas ewangelizacji Krakowa posługiwałem w diakoni modlitwy wstawienniczej razem z moją dziewczyną… Na samym końcu podszedł młody mężczyzna prosząc o modlitwę, ponieważ jest uzależniony od pornografii… Podzieliłem się z nim swoim świadectwem i w ten sposób trafił do wspólnoty Anonimowych Seksoholików, później uczestniczył w warsztatach, które prowadziłem…
Ufam, że przyjdzie czas, gdy będzie mi dane założyć rodzinę. Nadal, uczę się koleżeńskich relacji z kobietami we wspólnocie i powierzam sprawę małżeństwa Chrystusowi, przez wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, niepokalanie poczętej, Panny Najczystszej oraz Jej oblubieńca św. Józefa… Pokornie proszę, aby Miłosierny Pan zrealizował swój plan wobec mnie w swoim czasie i w odpowiedni sposób… Odnoszę wrażenie, że mój Mistrz, wysłuchał mojej prośby wcześniej niż się spodziewałem… Obecnie przygotowuję się do zawarcia związku małżeńskiego…
Zakończę modlitwą: Chwała tobie Trójjedyny Boże, który jesteś bogaty w łaskę i wierność. Ty ulitowałeś się nade mną i usłyszałeś głos mojego błagania, wydobyłeś mnie z dołu zagłady i błotnego grzęzawiska, moje stopy postawiłeś na skale, umacniając moje kroki.. Ty Panie pokonałeś szatana, grzech i śmierć, żądzę, wszystkie moje słabości i wady… Ty objawiasz mi oblicze miłującego Ojca i posyłasz swego Ducha, który uzdrawia moje serce, moją duszę i ciało… W Twoich ranach jest moje zdrowie, w Twoim sercu, moje schronienie… Bądź błogosławiony i uwielbiony na wieki. Amen.
Paweł
www.sa.org.pl