Lekarz wykonujący badanie USG poinformował mnie, że dziecko niestety nie ma serca i najprawdopodobniej poronię.
Największej bliskości Boga doświadczyłam starając się o dziecko. Jeszcze będąc na studiach, w autobusie, przez ramię jakiegoś Pana, przeczytałam w gazecie tytuł artykułu o metodzie in-vitro. „Obym nie musiała stawać w życiu przed takimi dylematami” – pomyślałam. Parę lat później stanęłam…
Za radą siostry męża zdecydowałam się na lekarza, który stosował metodę naprotechnologii. Samo leczenie wymagało jednak dużo cierpliwości ze względu na długi czas obserwacji, badań moich i męża. Ale właśnie na tej drodze doświadczyłam największej obecności Boga w moim życiu. Trzy razy miałam ochotę zrezygnować i poddać się – zniechęceniu, zwątpieniu. Trzy razy doświadczyłam wówczas obecności Boga. Za pierwszym razem, gdy miałam zrezygnować z kolejnej wizyty u instruktorki, weszłam do księgarni i zupełnie przez „przypadek” otworzyłam książkę z cytatami Jana Pawła II. Przeczytałam: „Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei. Dla chrześcijanina sytuacja nigdy nie jest beznadziejna”.
Za drugim razem, po kolejnej wizycie u lekarza i zestawem badań do wykonania dla mnie i męża, wchodząc do metra zapłakana, zapytałam: „Jezu jesteś ze mną?”. Usłyszałam: „Ja jestem” i poczułam wielką radość w sercu i pewność, że ON JEST TUŻ OBOK. Gdy byłam w 1 miesiącu ciąży, lekarz wykonujący badanie USG poinformował mnie, że dziecko niestety nie ma serca i najprawdopodobniej poronię. Mąż wówczas był poza granicami Polski. Znowu zapłakana weszłam do metra i w tym samym miejscu znowu zawołałam: „Jezu, jesteś ze mną?”. Usłyszałam: „Ja jestem”. Na dobrą informację, że dziecko jednak ma serduszko musiałam poczekać tydzień.
Przez ten czas wiedziałam, że BÓG JEST i BĘDZIE ze mną, doda sił, podtrzyma. Urodził się w końcu chłopczyk. W listopadzie – miesiącu poświęconym misjom na Ukrainie. Chrzcił go „przypadkiem” misjonarz z... Ukrainy. „Przypadkiem” misje na Ukrainie wspieramy z mężem modlitwą i finansowo odkąd zaczęliśmy leczenie.