Każdy bowiem, kto dopuszcza się nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. J 3,20
Czy dobro musi go w ogóle obchodzić? Czy dobro nie mogłoby być dla niego po prostu obojętne? Czy nie mogłyby mu wystarczyć własne miary tego, co w życiu pożądane? Czyż nie najważniejsze powinno być dla niego to, co dobre tylko dla niego? Niech tam sobie inni prawią o dobru i złu. Czyż nie mogłoby być tak, że jego takie rozróżnienia najzwyczajniej nie obchodzą? On sytuować się może przecież – przynajmniej w jakimś sensie – poza dobrem i złem. Otóż jeśli odpowiedź na pierwsze dwa pytania tego rozważania jest twierdząca, to na pozostałe trzeba odpowiedzieć „nie”. Świadczy o tym cała ludzka historia. Dlaczego jest tak właśnie? Ano dlatego, że światło najwyraźniej psuje dobre samopoczucie tych, którzy dopuszczają się nieprawości, bo oni radzą, by przecież zło dobrem nazywać.