"Jesteśmy tu dla rodzin, bliskich. Obserwujemy ścianę. Ale z mojego doświadczenia wynika, że nie ma już żadnych szans..." - powiedział w RMF-FM Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy na Broad Peak, podczas której zaginęłi dwa polscy himalaiści - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.
We wtorek, 5 marca, w późnych godzinach popołudniowych czterech polskich wspinaczy dokonało historycznego, pierwszego, zimowego wejścia na Broad Peak. Byli to Adam Bielecki, Artur Małek, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. Niestety podczas zejścia ze szczytu stan zdrowia Kowalskiego znacznie się pogorszył. Przez radiotelefon dał znać do bazy, że ma poważne kłopoty z oddychaniem. Otrzymał instrukcję zażycia odpowiednich leków. Następnie kontakt się urwał.
Bielecki i Małek jeszcze tego samego dnia dotarli do obozu IV i noc spędzili w namiocie na 7400 m. Kowalskiemu i Berbece się nie udało i nocowali na przełęczy, na 7900 m., bez namiotu.
W tej chwili Bielecki i Małek są już w bazie. Krzysztof Wielicki w rozmowie z RMF-FM powiedział dziś rano, że na wysokość 7000 m. wyszedł dziś zespół tragarzy wysokościowych, aby obserwować ścianę z bliska i w razie czego pomóc zaginionym himalaistom. Jednak z bazy widać ją całkiem dobrze i nigdzie nie ma śladu życia.
Wielicki nie ma pojęcia co stało się z Berbeką. Dlaczego w ogóle się nie kontaktował z bazą. Na przełęczy widziano ślady, jeszcze o 4 nad ranem światło latarki. Gdy świtało, widzieli go jak schodzi. I nagle... zniknął. Co mogło się z nim stać? Wielicki ma dwa scenariusze:
Artur Małek i Maciej Berbeka podczas wspinaczki na Broad Peak polskihimalaizmzimowy.pl - Ja myślę, że Maciek był też wyczerpany, bo też bardzo wolno schodził. Tą całą grań 10 godzin, to dużo. Można się potknąć, wpaść do szczeliny albo też polecieć dalej. To jest wysoka ściana, 1800 metrów. Ostatni raz widziano go przy szczelinie. I potem zniknął... Jest w tym sensie zaginiony, bo nie wiemy, co się stało, ale generalnie zginął...
Więcej wiadomo o Tomaszu Kowalskim. Na pytanie o stan jego zdrowia zaraz po zdobyciu szczytu kierownik wyprawy odpowiada:
- Miał problemy. Bardzo poważne. Po prostu w pewnym miejscu zatrzymał się i dalej nie chciał schodzić... Ostatnie jego słowa były takie, że będzie próbował, ale ja się obawiam, że przy tej próbie mógł spaść... on nie mógł kroku jednego zrobić. W nocy hipotermia, minus 40, był wyziębiony zupełnie. Zaleciłem mu leki pewne. Jeden wziął, drugi mu wypadł. On był już bardzo słabiutki, on już mówił cicho... Wiedział, że jedyny ratunek to, gdyby udało mu się zejść niżej, na przełęcz. Zresztą też małe szanse... Ale po tej stronie po 11 przychodzi słońce. I wiedzielibyśmy, że coś się dzieje, moglibyśmy próbować go ratować. Ale od tamtego czasu się nie zgłosił. Ja przypuszczam, że on jednak próbował schodzić. Był namawiany przeze mnie, przez całą noc. On co chwilę, co pół godziny mówił, że dalej nie pójdzie i że będzie biwakował. A biwak przy tej wysokości, przy tych temperaturach jest bez sensu. Nie dotarł do przełęczy. Bo gdyby dotarł, to byśmy coś wiedzieli, co robić dalej.
Przeczytaj też:
wt / rmf24.pl