Sprawa komentarza księdza de Berier na temat dzieci poczętych z in vitro zrobiła furorę w tzw. mediach opiniotwórczych. Niestety, rzadko kiedy przytaczały one całą wypowiedź księdza, poza nieszczęsną i słynną już „bruzdą dotykową”.
Żeby być obiektywnym, trzeba zauważyć, że istnieją prace, które negują wyższą częstość chorób epigenetycznych u osób z in vitro. Wspomniana na wstępie praca przeglądowa wymienia takie cztery badania przeprowadzone w Szwecji, Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii. Jednak warto zwrócić uwagę na jeden drobny szczegół – analizie poddano dzieci urodzone. W jednym badaniu wyszło nawet, że w grupie osób poczętych z in vitro otrzymano wartość „zero” wobec wartości oczekiwanej (t.j. wynikającej z odsetka w całej populacji) 0,72. Nie jest tajemnicą, że w ww. krajach aborcja ze względu na wady genetyczne jest rzeczą powszechną i to powinno stawiać duży znak zapytania wobec takiej konstrukcji badań.
Wracając do głównej kwestii – dotychczas pisaliśmy o wadach i chorobach ujawniających się w wieku okołourodzeniowym i niemowlęcym. Tymczasem warto zauważyć, że nie ma żadnych wiarygodnych badań na temat np. długości życia czy zapadalności na choroby ujawniające się po 20, 30 czy 40 latach z bardzo prostej przyczyny – większość populacji poczętej z in vitro plasuje się w przedziale wiekowym 0-5 lat, a pierwszy człowiek poczęty w ten sposób ma obecnie 35 lat. Dalej, zważywszy na fakt, iż podłoże epigenetyczne takich chorób jak wspomniana cukrzyca czy nadciśnienie jest cały czas odkrywane, wyniki mogą być bardzo „ciekawe” (w sensie negatywnym), tym bardziej, że istnieją ku temu mocne przesłanki. O tym niestety pan Sroczyński nawet się nie zająknie a wszystko zdaje się kwitować stwierdzeniem „zaklęcie do straszenia mas”.
Na koniec chciałem zasygnalizować wątek, którego nie poruszył żaden autorytet (mniej lub bardziej poważany) w trakcie ostatniej dyskusji o bezpieczeństwie in vitro. Otóż procedura zapłodnienia in vitro wiąże się często z subiektywnym doborem (noszącym wszelkie cechy selekcji eugenicznej) blastocyst, które dostają szanse na rozwój. Problem polega na tym, że człowiek dobiera czy może dobierać kryteria selekcji w oparciu o własne przekonania, oczekiwania rodziców, trendy panującej mody itd. z zupełnym pominięciem problemu różnorodności puli genetycznej. W skali czasu (kilka, kilkanaście czy kilkaset pokoleń) nasze obecne, racjonalne wybory mogą okazać się zupełnie nieracjonalne wobec zmieniających się warunków zewnętrznych, nowych patogenow etc. Nierzadko coś, co było lub jest uważane za szkodliwą mutację lub bezwartościową mutację (cecha fenotypowa) może decydować o przetrwaniu populacji czy gatunku w przyszłości – weźmy książkowy przykład anemii sierpowatej czy mutacji w genach chemokin, powodujących odporność na zakażenie wirusem HIV. Trzeba mieć zatem świadomość, iż subiektywne eliminowanie z populacji alleli, które obecnie wydają nam się niczym innym niż mutacją lub „niekorzystnym genem”, może mieć poważne konsekwencje w przyszłości. Tak samo promowanie „korzystnych alleli” może okazać się w dłuższej perspektywie pomysłem niekoniecznie rozsądnym. Niestety, techniki ART dają ludziom możliwość sztucznego ingerowania w pulę genową własnego gatunku a w momencie, kiedy stanie się to zjawiskiem powszechnym, skutki mogą być opłakane. Niemniej to już temat na osobny artykuł…
* Autor jest biologiem molekularnym, w 2004 roku obronił pracę doktorską z dziedziny biologii komórki. Od siedmiu lat jest pracownikiem naukowym uniwersytetu w Lund w Szwecji. Wcześniej pracował w Instytucie Pasteura w Paryżu oraz na Wolnym Uniwersytecie w Amsterdamie.
Marcin Okrój *