Kilka zdań powiedzianych z balkonu w Castelgandolfo przez Benedykta XVI, było mocniejsze niż opasłe tomy teologicznych opracowań.
28.02.2013 23:21 GOSC.PL
„Nie jestem już, to znaczy nie będę już od godziny 20 Papieżem, najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego. Odtąd będę już tylko pielgrzymem, który rozpoczyna ostatni etap swej ziemskiej wędrówki. Chciałbym jednak z całego serca, z całej duszy, moją miłością i modlitwą, moją refleksją i wszelkimi siłami wewnętrznymi służyć dobru wspólnemu, dobru Kościoła i ludzkości. Życzliwość, którą mi okazujecie, jest dla mnie wielkim wsparciem. Idźmy naprzód mając na względzie dobro Kościoła i dobro świata. Dziękuję” - powiedział Benedykt XVI z balkonu letniej rezydencji i odszedł.
Będę już zwykłym pielgrzymem, na ostatniej prostej mojej ziemskiej drogi… Te dni, te godziny, ostatnie przemówienia, ostatnie zdania… To nie jest tylko pożegnanie. Dla mnie to wielka teologia, większa niż opasłe tomy Tomasza z Akwinu. Teologia życia. Życia, które pokazało właściwe proporcje. Chrystus Głową, a my wszyscy równi w drodze do Niego. Wobec Jego bezkresnej miłości. Zjednoczeni w Chrystusie jak organizm, jak… rodzina. Bo oto okazuje się, że papież nie musi umierać fizycznie, żebyśmy za nim płakali. Umiera dla świata. Wystarczy.
Gdy schodził z balkonu swojej letniej rezydencji dotarło do mnie, że więcej nie usłyszę jego homilii, przemówień, modlitwy… Prawdopodobnie nie przeczytam już za jego życia żadnych nowych publikacji. Ale wtedy zrozumiałem też, że to nie o to chodzi. Że mamy się przecież spotkać. W Niebie. Żadna książka teologiczna, żaden traktat nie wzbudził we mnie tak realnego i silnego pragnienia Nieba jak te ostatnie słowa, te ostatnie dni pontyfikatu Benedykta XVI. Ten moment, kiedy po kilku zdaniach wypowiedzianych z balkonu letniej rezydencji, odwrócił się i odszedł. Może właśnie o to w tym wszystkim chodzi?
Wojciech Teister