No ile dni można wylewać pomyje na księdza Franciszka Longchamps de Berier za to, że powiedział prawdę o in vitro?
27.02.2013 10:45 GOSC.PL
Przedstawiają go jako skrajnego oszołoma. Żeby wzbudzić wobec niego oburzenie w prostym ludzie, cytują wyrwane z kontekstu zdanie z jego wywiadu dla „Uważam Rze”. Ruch Palikota żąda usunięcia księdza spośród wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego. A taki Grzegorz Sroczyński z „Wyborczej” kpi z de Beriera, jednoznacznie dając do zrozumienia, że ksiądz profesor to jakiś ćwierćgłówek. Oczywiście, sugeruje redaktor, w przeciwieństwie do niego, samego Sroczyńskiego, który wiedzy na temat genetyki nie musi czerpać z badań naukowych i przeglądania statystyk, bo prawdopodobnie wchłania ją bezpośrednio z atmosfery.
Redaktor Sroczyński kpi też z jakiejś „pani doktor ze szpitala w Białymstoku”, która podobno jest naukowym zapleczem dla „rewelacji księdza de Beriera”. Ponieważ ten i paru innych dziennikarzy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, o czym piszą, trzeba przypomnieć im o profesorach genetyki, którzy ostrzegają przed procedurą in vitro. „Gość” dał im się w przeszłości wypowiedzieć na łamach, natomiast pisma cytowane w TVN 24 – już nie.
Jednym z nich jest prof. Stanisław Cebrat, genetyk populacji, kierownik Zakładu Genomiki na Wydziale Biotechnologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Ostrzega, że przez procedurę sztucznego zapłodnienia ludzkość wpuszcza do swojej puli genowej wielokrotnie więcej wad genetycznych, niż było do tej pory. Zostawmy na chwilę fakt, że już dzisiaj wśród dzieci poczętych in vitro jest więcej chorych, niż wśród poczętych naturalnie. Najgroźniejsze dla ludzkości będą bowiem te wady, które ujawnią się dopiero w kolejnych pokoleniach. Dziś jeszcze ich nie widać, bo wady genetyczne są związane z genami recesywnymi, a nie dominującymi. Jeśli tata przekazał mi gen z wadą, to dzięki zdrowemu genowi od mamy wada u mnie wcale się nie ujawni. Gorzej, jeśli i tata, i mama mają tę samą wadę... A ponieważ wskutek in vitro wpuszczamy sobie do puli genowej tych wad więcej, w kolejnych pokoleniach takie „spotkania” dwóch uszkodzonych kopii genów, i od matki, i od ojca, staną się znacznie bardziej powszechne. I wtedy zacznie się rodzić o wiele więcej chorych dzieci.
Ale oddajmy głos genetykowi populacji, profesorowi Cebratowi: „Wśród tych przypadków siatkówczaka, które raportowano, stwierdzono, że niektóre z nich powodowane są nowymi mutacjami pojawiającymi się w zarodku (nie było ich u żadnego z rodziców). To stwierdzenie wskazuje na olbrzymie niebezpieczeństwo, że in vitro wprowadza do informacji genetycznej zarodków nowe mutacje. Tych mutacji nie widać w formie defektów rozwojowych, ponieważ znakomita większość mutacji ujawnia się dopiero wtedy, gdy obydwie kopie genu (od matki i od ojca), są uszkodzone. Skutki tych mutacji będą więc widoczne w przyszłych pokoleniach. Dla naszej populacji najgroźniejsze są właśnie te uszkodzone geny, których jeszcze nie widać. Kosztów związanych ze skutkami ich działania nie dałoby się skompensować nawet zwiększonymi stawkami ubezpieczeń dla dzieci z in vitro, bo są one nie do oszacowania” - powiedział mi dwa lata temu.
Opowiadał też o tym, co widać już dzisiaj: „Duża liczba opracowań statystycznych wskazuje, że co najmniej 9 procent dzieci po in vitro rodzi się z ciężkimi wadami wrodzonymi, to jest ponaddwukrotnie więcej niż w grupie dzieci naturalnie poczętych (…) Na przykład ciężkie wrodzone wady serca 2,1 razy częściej występują u dzieci po ART [in vitro – przyp. P.K.] niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Rozszczepienie wargi i/lub podniebienia: 2,4 razy częściej. Atrezja (zarośnięcie) przełyku: 4,5 razy częściej. Zarośnięcie odbytu: 3,7 razy częściej. Z innych badań wynika, że u dzieci po ART do lat 5 wykonuje się niemal dwukrotnie więcej zabiegów chirurgicznych niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Towarzystwa, które w różnych krajach promują in vitro, odpowiadają na to: »tak, zdajemy sobie z tego sprawę, należy prowadzić dalsze badania, ale ta liczba defektów to i tak jest niewiele«”.
Wśród polskich genetyków, którzy ostrzegają przed in vitro, jest też prof. Alina Midro, kierownik Zakładu Genetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. A jeśli wielbiciele sztucznego zapłodnienia wśród dziennikarzy z powodu kompleksów nie wierzą polskim naukowcom, niech sobie zajrzą do statystyk publikowanych przez Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Atlancie w USA. Pełni ono funkcję głównego obserwatora rozprzestrzeniania się różnych chorób na świecie. Centrum wydało nawet takie oświadczenie prasowe: „Badania wykazują, że wady wrodzone występują częściej u dzieci poczętych drogą zapłodnienia pozaustrojowego. Chociaż mechanizm ich powstawania nie jest jasny, to pary rozważające ART [zapłodnienie in vitro] powinny być informowane o potencjalnym ryzyku”.
Nikt nie mówi, że konkretne dziecko, które przyszło na świat przez in vitro, musi być chore. Trzeba uspokoić rodziców takich dzieci, że tak nie musi być w przypadku ich maleństwa. Chodzi o coś innego: że za zabawę w Pana Boga solidarnie zapłaci w przyszłości cała ludzkość.
Przemysław Kucharczak