Okazuje się, że nad pizzą z mięsem renifera i w rozpalonej do czerwoności saunie można podyskutować o Najwyższym.
Wchodzimy do helsińskiego Temppeliaukion kirkko – okrągłego luterańskiego kościoła wydrążonego w skale. Robi ogromne wrażenie. Przy pulpicie pani pastor przez piętnaście minut sprawdza jakość dźwięku. Głośnik lewy, głośnik prawy. Wszystko dopieszczone w najmniejszych szczegółach. Przygotowuje nabożeństwo? Nie! Spektakl. Czy muszę w jej zachowaniu doszukiwać się kondycji fińskiego luteranizmu? Gdy tuż przed naszym przylotem, w czasie jednego ze spektakli, przy ołtarzu stanęła naga aktorka, pojawiły się głosy, czy nie posunięto się zbyt daleko. Od razu odezwali się jednak krytycy, którzy powtarzali jak mantrę: „nie ingerujmy w sztukę”, „dość kościelnej cenzury”. Klasyka gatunku. – Pojawiły się nawet głosy, by nie przesadzać z „sakralnością kościoła” – wybucha śmiechem Emil Anton, nasz fiński przewodnik. Kościół w skale. Genialny symbol Kościoła Finlandii. Przepiękny, surowy, oszczędny, wysmakowany. Ze znakomitą akustyką. Tyle, że równie często jak nabożeństwa goszczący spektakle i koncerty. Wychodząc z kościoła, mijamy szyld fryzjera. Na łopatki rozkłada mnie dewiza „Happy hair – happy people”. Dewiza zachodniego świata. Nawet włosy muszą być szczęśliwe. Zastanawiające jest, że Finowie są drugim na świecie najszczęśliwszym narodem (według „World Happiness Report” Jeffreya Sachsa), a jednocześnie zajmują 14. pozycję (na liście 106 krajów) w liczbie popełnianych samobójstw. Paradoks. Nie pierwszy i nie ostatni w tym nadbałtyckim kraju.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz