Giełda nazwisk „papabili” nie męczy mnie ani trochę. Mimo medialnego zgiełku, liczba potencjalnych kandydatów na papieża w gruncie rzeczy świadczy o sile Kościoła.
15.02.2013 14:11 GOSC.PL
Dziennikarze światowych mediów mają wreszcie temat na kilka miesięcy. I choć nieraz w typowaniu kandydatur opierają się na błędnych założeniach – gdy zbyt łatwo zwyczaje polityczne przykładają do bardziej złożonej rzeczywistości kościelnej – to w gruncie rzeczy rzucając kolejnymi nazwiskami „pewnych” kandydatów na papieża, wykonują kawał dobrej roboty. To „gdybanie” o następcy Benedykta XVI i rosnąca liczba nazwisk na „giełdzie watykańskiej” mają jedną wartość: pokazują, że siła Kościoła polega także na tym, że są w nim ciągle ludzie, którzy będą w stanie kontynuować posługę Piotra. I powtarzane na okrągło życiorysy kolejnych „pewniaków” tylko to potwierdzają: jest z czego wybierać.
Rozmawiałem ze znajomym pracownikiem jednej z instytucji watykańskich. Rzucił jeszcze jedno światło na cały ten zgiełk: - Ja to rozumiem, że coś trzeba napisać. Niekoniecznie po to, by coś powiedzieć, ale żeby nie milczeć, żeby po ludzku oswoić tę nową sytuację.
Nawet jeśli robimy to po omacku, to wszyscy potrzebujemy tego „oswojenia się” i spokojnego oczekiwania na ciąg dalszy historii Kościoła.
Jacek Dziedzina