Agresja, z jaką ze strony lewicy spotykają się przeciwnicy wprowadzenia instytucji związków partnerskich, przekracza ramy debaty w demokratycznym państwie i pokazuje, że mamy do czynienia z próbami wprowadzenia dyktatury mniejszości.
Odkąd Sejm odrzucił projekty ustaw o związkach partnerskich, lewicowo-liberalne środowiska rozpętały nagonkę na przeciwników tych regulacji. Skala agresji, nienawiści i pogardy w wypowiedziach zwolenników związków partnerskich jest tak olbrzymia, że nie można przejść nad tym zjawiskiem do porządku dziennego. Mamy bowiem do czynienia z próbą narzucenia przez mniejszość określonych rozwiązań poprzez dyskredytowanie przeciwnika, a nie z merytoryczną dyskusją, jaka powinna odbywać się w demokratycznym państwie. Wiele wypowiedzi zwolenników związków partnerskich zawiera treści, które dyskwalifikują ich nie tylko jako uczestników debaty publicznej, ale jako ludzi i intelektualistów, za których się podają.
– Tusk, jeśli nie zdymisjonuje w 24 godziny Gowina, jest zerem. Wyjdzie na małego gracza – Andrzej Celiński nie przebiera w słowach
PAP/Tomasz Gzell
Co ciekawe, w lewicowych mediach to przeciwnicy związków partnerskich są oskarżani o mowę nienawiści, tyle że gdy przeanalizujemy ich wypowiedzi, to okazuje się, że zawierają one merytoryczne argumenty, a owa nienawiść polega na tym, że w ogóle ośmielają się krytykować zjawisko nieformalnych związków. Choć trzeba przyznać, że czasem ta krytyka przybiera zbyt ostrą formę, która nie powinna mieć miejsca. Ataki lewicowego mainstreamu skupiają się na dwóch środowiskach: politykach, którzy zagłosowali przeciwko projektom, z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem na czele, oraz Kościele katolickim, który jest traktowany jako ideowe zaplecze takiej postawy, co akurat w większości przypadków jest prawdą. Jednak sposób wyrażania tej krytyki i zawarta w niej argumentacja budzą zażenowanie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bogumił Łoziński