"Kościół znowu o in vitro" odnosi się publicystka GW do prac Episkopatu nad dokumentem dot. bioetyki prenatalnej. Szkoda, że znowu wspak. A wystarczyła prosta informacja.
16.01.2013 15:45 GOSC.PL
W dzisiejszym (16 stycznia) numerze "Wyborczej" red. Katarzyna Wiśniewska odnosi się do przedstawionego w Episkopacie projektu dokumentu dot. bioetyki prenatalnej. Zapisane tłustymi literami: "Kościół znowu o in vitro" .
Lekko emocjonalne podbicie tytułu skłania do przypuszczeń, że temat albo już męczy red. Wiśniewską (z całym szacunkiem dla Pani Redaktor), albo lekko irytuje? Przyznam, że mnie on już nuży. Nie nużą refleksje dot. bioetyki. Nuży nieustanne medialne kwestionowanie i czepianie się inicjatyw Kościoła podejmowanych z myślą o wiernych. O tych wiernych, którzy chcą w sposób wolny, świadomy i rozumny być członkami tego Kościoła. Prywatnie i w życiu społecznym.
Bp Wojciech Polak, sekretarz generalny KEP, wyjaśnił wczoraj, że w dokumencie oprócz przypomnienia istoty zagrożeń ludzkiego życia w okresie prenatalnym, i nauki Kościoła na ten temat, mają być również zawarte rady duszpasterskie, jak mówić wiernym o sprawach związanych z bioetyką (zob. Biskupi przygotowują dokument nt. bioetyki prenatalnej). Jasne więc, do kogo przede wszystkim adresowany ma być dokument. Jak i oczywiste jest to, iż przymusu w wierze i moralności nie ma. Więc po co kij w mrowisko?
Jednak nie tytuł newsa/komentarza (?) red. Wiśniewskiej wyrwał mnie z błogostanu, ale sposób przypomnienia racji, przemawiających za stanowiskiem Kościoła. A napisała Pani Redaktor: "Kościół polski krytykuje in vitro (...) przede wszystkim ze względu na tworzenie dodatkowych zarodków i ich mrożenie, co zdaniem hierarchów prowadzi do ich śmierci". I dalej "związki partnerskie, kolejna drażliwa sprawa (...). Episkopat sprzeciwia się ich legalizacji, bo - jak twierdzi - byłby to zamach na tradycyjny model rodziny".
I tu jest pies pogrzebany. Czy naprawdę trzeba łopatologii stosowanej, by odpuścić - w imię zwykłej uczciwości - tą relatywizującą retorykę: "zdaniem hierarchów", "jak twierdzi" - wobec faktów poświadczanych (ws. in vitro), a na chłopski (i naturalnie - kobiecy) rozum oczywistych (ws. "tradycyjnego modelu rodziny" ).
Zatem łopatologicznie: Kościół (zbiór większy niż Episkopat, zawierający podzbiory genetyków, prawników, rolników, cyklistów, rodzin, wdów, singli, rozwodników etc.) nie wyssał sobie ze świętego palca stanowiska ws. in vitro. Poza głęboko humanistyczną refleksją, jest ono konsekwencją tego, na co wskazuje choćby medycyna ("sztuczne zapłodnienie zwiększa o 30–40 proc. ryzyko wystąpienia wad wrodzonych u dzieci. In vitro to bomba z opóźnionym zapłonem" przestrzegają lekarze - zob. In vitro się zemści). Nie miejsce tu by mnożyć przykłady, wypowiedzi, świadectwa - kto szuka ten znajdzie, bo ich wiele.
Co się natomiast tyczy tzw. związków partnerskich (w tym jednopłciowych) - owszem, byłby to zamach na tradycyjny model rodziny. Z samej definicji słowa "tradycja" - a nie "zdaniem" kogokolwiek. Łopatologicznie po raz drugi: tradycja to "przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kultury (takie jak: obyczaje, poglądy, wierzenia, sposoby myślenia i zachowania, normy społeczne) uznane przez zbiorowość za społecznie doniosłe dla jej współczesności i przyszłości". Nie trzeba rozwijać...
Nie da się jednak ukryć, że obecnie wiele definicji ulega przedefiniowaniu, a gdy fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów. To zapewne tłumaczy tendencje do prezentowania rzeczywistości "jak twierdzi" redaktorskie pióro, i podkreślania "zdania hierarchów". Szkoda, że tak często wspak.
Krzysztof Błażyca