Ksiądz Rafał Kowalski w swoim komentarzu na stronie wrocławskiego „Gościa Niedzielnego” pyta, czy potrzebna nam jest jeszcze wizyta duszpasterska? Skoro ksiądz, który po kolędzie chodzi, pyta, to ja, który kolędę przyjmuję, odpowiem.
Spotkanie z duszpasterzem jest potrzebne. Powodów jest kilka. Po pierwsze ksiądz przychodzi pobłogosławić miejsca, w których żyjemy. W ostatnim numerze „Gościa Niedzielnego” ksiądz Tomasz Jaklewicz zachęca „błogosławcie!”. Przekonuje, cytując świętego Pawła, że jesteśmy powołani, abyśmy „odziedziczyli błogosławieństwo”. Błogosławiąc konkretne sfery naszego życia, oddajemy je Bogu. Nie upychamy Go tylko i wyłącznie w ścianach świątyni. Prosimy, by był z nami lub z naszymi bliskimi w podróży, wtedy, kiedy stajemy przed trudnymi wyzwaniami, czy wreszcie w naszych zmaganiach z codziennością. W związku z tym warto przyjąć błogosławieństwo, warto pobłogosławić miejsca, w których upływa nam część życia.
Rzecz w tym, że w dzisiejszych czasach ta część naszego bytowania na ziemi, którą spędzamy we własnym mieszkaniu, jest zazwyczaj mniejsza niż ta, którą spędzamy poza nim. No chyba że policzyć czas snu. Za każdym razem niezmiernie się raduje me serce, kiedy czytam ogłoszenie na klatce schodowej: w tym, a tym dniu o tej, a o tej godzinie kontrola wodomierzy, w tym, a tym dniu kontrola przewodów wentylacyjnych, w tym, a tym dniu kontrola instalacji gazowej. Tego a tego dnia spotkanie wspólnoty mieszkaniowej. Tego a tego... wizyta duszpasterska.
I nikt się mnie nie pyta, czy mi akurat ten termin odpowiada, czy wyrobię się z pracy, czy po prostu będę musiał wziąć wolne, bo akurat ktoś chce mnie w tym dniu „odwiedzić”. I za każdym razem słyszę, że to przecież jeden jedyny dzień w roku. Jasne, jeden – kominiarz jeden, wodomierz drugi, gaz trzeci ...itd. Za każdym razem – obecność obowiązkowa czyli innymi słowy przymusowy urlop. Kiedyś liczyłem. Taki „jeden dzień” potrafi zmienić się w tydzień. I w tę konwencję wpisuje się niestety kolęda.
Nie o to idzie, że jestem wrogiem tej instytucji. Spotkanie z księdzem z parafii, do której należę jest ważne chociażby po to, żeby przynajmniej raz w roku pogadać o tym, czym żyje nasza lokalna wspólnota. Wszyscy jesteśmy za nią odpowiedzialni, wszyscy stanowimy jej wizytówkę, więc powinniśmy się spotykać i rozmawiać o tym, co nam leży na sercu. Tylko czy w takich warunkach, w jakich teraz odbywają się odwiedziny duszpasterskie, to jest w ogóle możliwe?
Wiadomo, jak to wygląda. Ksiądz wpada na 5 minut, ledwo żyje. Najpewniej biegnie na kolędę prosto ze szkoły. Może miał ciężki dzień. My też nie zawsze jesteśmy w szampańskim nastroju. Grunt żeby odbębnić tę „przyjacielską wizytę” i mieć spokój na następny rok. Ksiądz odhaczy nas w kartotece i wszystko gra.
Rozumiem, że kolęda to jakaś tam tradycja. Tylko że ona rodziła się dawno, dawno temu. Może czas by było tę tradycję lekko dopasować do dzisiejszych warunków. Może nie warto organizować kolędy „hurtem”. Czy nie lepiej by było, gdyby każdy mieszkaniec parafii miał obowiązek spotkać się z księdzem w swoim mieszkaniu w takim terminie, żeby i jednemu i drugiemu pasowało?
Przecież kartotekę można by tak samo uzupełnić, ofiarę złożyć i przy kawie albo herbacie zamienić kilka zdań na temat parafialnego życia zamienić. Boże błogosławieństwo też można by przyjąć i drzwi kredą oznaczyć. Wszystko by było po staremu tylko może księża nieco mniej by byli zmęczeni tym nagromadzeniem odwiedzin, a my nieco lepiej nastawieni do tych spotkań. Może stałyby się one rzeczywiście wizytami, bo teraz niestety przypominają co najwyżej wizytacje.
Przeczytaj także:
Jan Drzymała