Skoro Pan Bóg przyprowadził dziecko do chrzcielnicy, to bardziej trzeba zaufać Bogu i sile łaski niż ludziom.
Lwów wtedy dogorywał. Kilka miesięcy wcześniej wycofali się Niemcy. Przyszli Sowieci. Do więzienia trafiły siostry mojego Taty – Papcia i Fula, jak je nazywano. Także ich brat Kazik. Mam jego fałszywy, niemiecki ausweis. W Wigilię roku 1944 w szpitalu na Piekarskiej urodziłem się z wielkim trudem. To osobna historia. Mama nie pozwoliła lekarzowi dokonać wyboru: „matka albo dziecko”. Narobiła krzyku: „i matka, i dziecko”. Widocznie taki był Boży plan – ona dożyła setki, ja mam się całkiem dobrze. Cztery dni później Sowieci zatłukli stryja Kazika. Matka, czyli moja Babcia, dostała tylko skrwawione resztki ubrania. Zima była straszna, mrozy sięgały –30 st. C. Głód i czerwony terror. Tato oddzielony od nas frontem. Brat gdzieś „w lesie” – czyli w partyzantce. Do domu ponad 100 kilometrów. Na szczęście we Lwowie była Babcia i przyjaciele. Trzeba było dzieciaka ochrzcić. Do Marii Magdaleny najbliżej. Mama i chrzestni trafili na proboszcza. Krótkie pytanie o dokumenty. Nie ma. Proboszcz nie ochrzci. Dlaczego? „A bo ja wiem? Może to żydowskie albo bolszewickie dziecko?”. Prowokacja! Proboszcz bał się prowokacji, która była codzienną bronią Sowietów. Widzi tych ludzi pierwszy raz, dokumentów nie mają, dziecka urzędowej metryki urodzenia nie ma. Jeśli to pułapka – to kula w łeb. Proboszcz zaraz zniknął. Ale został wikary, który prowokacji się nie bał. Nie pytał o nic. Nawet o wiarę – poza łacińską formułą z rytuału. O cóż było zresztą pytać! Skoro w tak straszny czas, mroźny i krwawy, z dzieckiem przyszli... Czyż to nie jest wyznanie wiary? Wiara Mamy – była, i to mocna. Taty nie było, ale jego wiara była – choć innej jakości i siły. Wiara chrzestnej – płomienna i chyba mistyczna. O chrzestnego lepiej nie pytać. Ale nikogo innego nie było pod ręką. Nawet nie pamiętam jego imienia i nazwiska, przepadł w powojennej zawierusze. Ale pamiętam mamine komentarze na jego temat. Całe szczęście, że nikt wtedy nie pytał o zaświadczenia czy inne kwity dla chrzestnych. I że wikary nawet o rosyjsko-ukraińską metrykę urodzenia polskiego dziecka nie zapytał. Ochrzcił, resztę zostawiając Bogu. Przecież chrzest to sakrament inicjacji chrześcijańskiej. Skoro Pan Bóg przyprowadził dziecko do chrzcielnicy, to bardziej trzeba zaufać Bogu i sile łaski niż ludziom. I trochę zaryzykować – nie tylko świętość sakramentu złożyć w rękach ludzi, ale zaryzykować, jeśli nawet jakieś realne niebezpieczeństwo się czai. Taki mój komentarz w niedzielę Chrztu Pańskiego. Bo mój chrzest chyba udał się Panu Bogu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
KS. Tomasz Horak