Nie dożyję osiemnastki – zdążyła pomyśleć. Potem z hukiem uderzyła o taflę wody. Spadła z wysokości 40 metrów. – „Boże, ratuj!” – tyle udało mi się wydobyć wtedy z siebie – dodaje kapłan, świadek… cudu.
W Radomiu chyba wszyscy znają Kasię Stępień. W jednym z kościołów co miesiąc odprawiana jest Msza dziękczynna za ocalenie jej życia. – Raz po Mszy podszedł do nas mężczyzna – opowiada pani Zofia Stępień. – Pyta, czy jesteśmy rodzicami tej cudownie ocalonej dziewczyny. Gdy przytaknęliśmy, trzęsącymi się rękoma i ze łzami w oczach wyjął z torby ciężki pakunek. Granitowa „statua ocalenia” – góra, a na jej szczycie dwa serca: Boga i Kasi, jej twarz i na dole budynki, w których mieszkamy. Gdzie wróciła. Łzy rozpuszczają makijaż na twarzy pani Zofii. Rozmawiamy w skromnym niewielkim mieszkaniu na jednym z radomskich osiedli. W pomarańczowym pokoju Kasi „statua ocalenia” zajmuje honorowe miejsce. Obok obraz Matki Bożej Fatimskiej z różańcem. Misie, książki i komputer z tapetą Tower Bridge w Londynie. Cel wymarzonej podróży Kasi. Ojciec nastolatki, pan Mirosław, co chwila wychodzi z pokoju. Emocje jeszcze dają się we znaki. Ich córka, jak mówią, na osiemnastkę dostała nowy pokój, nowe meble i nowe… życie. – „Otrzymałaś drugie życie” – usłyszałam od ratownika – opowiada Kasia. Blondynka, lekko przy kości, błysk w oku i czarujący, szczery uśmiech. Zamyśla się: – Tylko czemu ja? To pytanie wraca do mnie od pół roku. Jak bumerang. – A mnie nikt nie musi już tłumaczyć, co to jest cud. Jedyna moja zasługa, że krzyknąłem z głębi całego mojego jestestwa: „Boże, ratuj!”. On odpowiedział! – mówi ks. Andrzej Tuszyński. Założyciel Stowarzyszenia „Arka” jest w stanie mówić o wszystkim dopiero dzisiaj: – To był największy wstrząs w moim życiu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Bątkiewicz-Brożek