Dziewczyna przeżyła wypadek w słowackich górach. Kiedy spadała, idący z wyprawą ksiądz odmawiał Koronkę do Miłosierdzia Bożego...
Katarzyna Stępień, wolontariuszka radomskiej "Arki", przeżyła wypadek w słowackich górach. Do zdarzenia doszło na terenie Parku Narodowego Słowacki Raj. Dziewczyna spadła z wysokości 45 metrów. Lekarze byli zdumieni, że wolontariuszka przeżyła i nie odniosła żadnych obrażeń.
Do zdarzenia doszło 19 lipca 2012 roku, podczas obozu wypoczynkowego, który zorganizowało Centrum Młodzieży "Arka" w Radomiu. Jednak dopiero teraz dziewczyna i jej rodzice zdecydowali się opowiedzieć całą historię. Grupą opiekował się ks. Andrzej Tuszyński, prezes stowarzyszenia i jego założyciel. - Dochodziła godzina 15.00. Sięgnąłem po różaniec do kieszeni i rozpocząłem odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia i wówczas zobaczyłem Kasię spadającą w przepaść. Zdążyłem tylko krzyknąć na całe góry "Boże, Ratuj!". Był trzask, jeden, drugi, trzeci, a na końcu śmiertelna cisza. Ktoś nieśmiało zawołał: "Kasiu, żyjesz?". Nikt się nie odezwał. Na dół zszedł nasz przewodnik, który - jak później opowiadał - ze zdumieniem stwierdził, że ona żyje. Mało tego, siedziała nad brzegiem strumienia górskiego. Sama też wydostała się w wody - opowiada ks. Tuszyński.
Całe to wydarzenie traktuje dzisiaj jako rekolekcje. Mówi, że było to dotknięcie Boga, który przychodzi do człowieka w beznadziejnej sytuacji. - Co można zrobić, kiedy człowiek - nie boję tego powiedzieć - leci na śmierć? Nikt nie był w stanie jej pomóc - powiedział ks. Tuszyński. W słowackim szpitalu lekarze byli zdumieni, że radomianka nie odniosła żadnych obrażeń. - Sami mówili, że ktoś na górze musiał nad nią czuwać - wspomina duchowny.
Katarzyna Stępień nie ma wątpliwości, że Bóg nad nią czuwał. - Pod koniec marszu poczułam zmęczenie, zakręciło mi się w głowie, noga się osunęła ze skały i zaczęłam spadać. Bezskutecznie próbowałam jeszcze złapać się krzewów. Spadając, uderzyłam jeszcze o skałę i wpadłam do strumienia. Będąc na dole, uświadomiłam sobie, że nie umiem pływać. Bardzo bolała mnie noga, ale udało mi się wydostać na brzeg. Słyszałam później, że ktoś wołał mnie, ale nie miałam sił, aby cokolwiek powiedzieć. Później zobaczyłam ratownika, który zszedł do mnie i był zaskoczony, że żyję. Spadając, czułam, że gdzieś tkwiła iskra nadziei, że mogę przeżyć. To było takie dziwne przeczucie. Ktoś czuwał. Później dowiedziałam się od ratowników, że spadłam z wysokości 15 piętra - opowiadała wolontariuszka z "Arki".
Mama Kasi, Zofia Stępień, powiedziała, że była w życiu świadkiem dwóch cudów. - Pierwszy to narodziny mojej córki, bowiem przez kilka lat modliłam się do Matki Bożej Fatimskiej o dziecko, drugi to było cudowne ocalenie w górach - powiedziała.