Simon Gronowski będąc 11-letnim synem imigranta z Polski uniknął komory gazowej dzięki atakowi ruchu oporu na pociąg z Żydami z Belgii do Auschwitz. Dziś jest adwokatem, przyjaźni się z synem nazisty i apeluje do Żydów: otwórzcie się na cierpienia innych.
"Naziści zabili moją mamę i siostrę w Auschwitz-Birkenau. Ojciec, imigrant z Polski, w dniu ich aresztowania był w szpitalu; zmarł w depresji w 1945 r. Mnie, 11-latka, Gestapo aresztowało w Brukseli 17 marca 1943 roku" - zaczyna swoją historię Gronowski. Opowiadał ją już w belgijskich i niemieckich szkołach setki razy, ale jeszcze nigdy polskim odbiorcom, wyznaje w rozmowie z PAP.
Jest jednym z bohaterów, których losy pokazuje nowe Muzeum Holokaustu i Praw Człowieka w belgijskim Mechelen, w dawnym obozie przejściowym w koszarach Dossin, skąd hitlerowcy deportowali do Auschwitz 25,5 tys. Żydów, w większości imigrantów z Europy wschodniej i środkowej. Tylko 5 proc. z nich przeżyło.
Ojciec Simona urodził się w Polsce w 1898 w zaborze rosyjskim i widział antysemityzm. Zdezerterował z armii polskiej, gdy Józef Piłsudski rozpoczynał wojnę z bolszewikami. "Dlaczego mam walczyć w imieniu ojczyzny, która mnie odrzuca jako Żyda" - miał tłumaczyć swą decyzję o ucieczce. Do Belgii dostał się nielegalnie. Dziś jego syn adwokat solidaryzuje się z nielegalnymi uchodźcami w Belgii.
Ojciec początkowo pracował w kopalni węgla, potem zajął się handlem wyrobami skórzanymi. Powiodło mu się na tyle, że ściągnął z Litwy przyszłą żonę (poznaną, gdy był w niewoli niemieckiej podczas I wojny światowej) i kupił w Brukseli dom. Urodziła się córka Ita i syn Simon.
Kiedy w marcu 1943 roku Gestapo zapukało do mieszkania, w którym od roku się ukrywali, Simon z mamą i siostrą jedli śniadanie. "Był na nas donos, nigdy się nie dowiedziałem - czyj" - mówi. Przewieziono ich do obozu przejściowego w Mechelen, gdzie spędzili miesiąc. "Nigdy przez ten czas nie słyszeliśmy słowa Auschwitz, ale mówiono nam, że pojedziemy na roboty. Słyszeliśmy, że niektórym z poprzednich transportów udało się wyskoczyć z pociągu, więc trenowałem skakanie z trzeciego pietra łóżka" - opowiada Gronowski.
Starsza siostra Ita była początkowo w lepszej sytuacji. Prawo belgijskie zezwalało dzieciom imigrantów przyjąć belgijskie obywatelstwo w wieku 16 lat, co uczyniła. "Na początku Niemcy nie mieli odwagi deportować Żydów belgijskich, co miało uśpić opinię publiczną" - mówi Gronowski. W obronie belgijskich Żydów interweniowały władze, a także belgijska rodzina królewska. Ale potem do Auschwitz wysyłano także Żydów belgijskich - w tym Itę.
19 kwietnia 1943 roku Simona i jego matkę wsadzono nocą do bydlęcego pociągu. To był transport numer XX, jedyny zaatakowany przez ruch oporu. Student medycyny Jura Liwszyc wraz z dwoma nieżydowskimi kolegami zatrzymali w nocny pociąg, dając maszyniście sygnał czerwoną lampą. Zdążyli otworzyć drzwi tylko pierwszego wagonu; Niemcy zaczęli strzelać do uciekających ludzi. Zamieszanie i strzały sprawiły, że Żydzi z innych wagonów zdecydowali się na ucieczkę. W sumie wyskoczyło 236 osób; 26 z nich Niemcy zabili na miejscu.
"Obudziłem się w ramionach mamy z powodu hałasu - ludzie w moim wagonie wyłamywali drzwi od wewnątrz. To było około 50 kilometrów od Mechelen. Pociąg znowu jechał. Mama doprowadziła mnie do drzwi i jak przyszła moja kolej, opuściła mnie do pierwszego stopnia. Kiedy pociąg zwolnił, skoczyłem" - opowiada. Czekał na matkę, ale ona nigdy nie skoczyła. Potem pociąg się zatrzymał i w kierunku Simona posypały się strzały.
Uciekł. "Biegłem całą noc, nucąc bez przerwy melodię "In The Mood" orkiestry Glenna Millera, by pokonać strach" - wspomina. Aż do pierwszej wsi, gdzie pomogła mu flamandzka rodzina. Potem do końca wojny ukrywały go katolickie rodziny jego szkolnych przyjaciół-skautów.
Simon nie opowiadał swej historii przez 60 lat. "Teraz opowiadam, bo mnie o to proszono. To mój obowiązek. Muszę głosić świadectwo, bo są ludzie, którzy kwestionują istnienie komór gazowych. Są niebezpieczni, negują zbrodnie, bo chcą jutro popełnić nowe. Jak Brevik z Norwegii, który jest prawdziwym nazistą" - tłumaczy. Swoim świadectwem chce też podziękować wszystkim, którzy mu pomogli.
Ale zastrzega, że mówi nie tylko w imieniu ofiar Holokaustu, ale też ofiar innych ludobójstw, m.in. w Armenii czy Rwandzie. "Mowie w imieniu ofiar wszystkich okrucieństw. Nie mówię, że ludobójstwo Żydów było gorsze niż Ormian. Nie można porównywać ludobójstw - powiedział. - Żydzi muszą się otworzyć; zdać sobie sprawę z bólu innych. Nie mają monopolu na cierpienie".
Gronowski zrezygnował z funkcji przewodniczącego związku Żydów deportowanych z obozu przejściowego Dossin. W 2005 roku źle przyjęto bowiem jego inicjatywę zaproszenia na coroczne uroczystości w koszarach uchodźcę Tutsi z Rwandy. "W pociągach nie było Tutsi" - usłyszałem. Kiedy rok później chciał zaprosić Ormianina, zostało mu to zabronione.
Jego zdaniem wielu Żydów całe życie poświęca na pielęgnowanie bólu; "z bycia ofiarą zrobili swój oficjalny życiowy statut".
Wyznaje, że sam od roku nie czuje już się ofiarą. W lutym miało miejsce nadzwyczajne spotkanie: poznał artystę, dramaturga i malarza Koenraada Tinela, syna flamandzkich kolaborantów z okresu II wojny. "Moja historia jest nadzwyczajna, ale jego jest okropna. Koen miał 9 lat, kiedy wyskoczyłem z transportu. Jego ojciec wierzył w Hitlera jak w Boga, jeden starszy brat walczył w armii niemieckiej i stracił nogę, drugi był strażnikiem w Mechelen, brał udział w łapankach" - opowiada.
Opowiedzieli sobie swe wzajemne historie i razem płakali. Dziś są przyjaciółmi i napisali wspólnie o swoich losach książkę, która ukaże się w lutym. "Dzięki Koenowi z tego wyszedłem, odkryłem, że życie jest piękne. Koen zmienił moje życie, a ja jego. Jesteśmy teraz jak bracia" - mówi.