50. rocznica Soboru Watykańskiego II skłania do wspomnień. Coraz mniej jest już jednak tych, którzy osobiście uczestniczyli w tym wydarzeniu. Jednym z żyjących jeszcze świadków Vaticanum II jest ks. Peter Gumpel SJ, niemiecki jezuita, znany przede wszystkim jako postulator w procesie beatyfikacyjnym Piusa XII.
Był ksiądz doradcą nie tylko teologicznym, ale również językowym...
- Jednym z największych problemów Soboru była łacina. Większość biskupów, przynajmniej tych spoza Europy, nie studiowała po łacinie. I dlatego trudno im było ten język zrozumieć czy w nim pisać. Raz w tygodniu uczestniczyłem w spotkaniach biskupów z krajów misyjnych. Prowadził je arcybiskup Lusaki Adam Kozłowiecki, jezuita, który później został kardynałem.
Byłem na tym spotkaniach jedynym teologiem i otwarcie przyznałem, że nie jestem kompetentny we wszystkich dziedzinach. Tym niemniej odpowiadałem na pytania afrykańskich biskupów. A było ich niemało. Raz się zdarzyło, że jeden z biskupów powiedział prawdziwą herezję. Abp Kozłowiecki go poprawił, mówiąc: „Wasza Ekscelencja chciał powiedzieć to i to”. Biskup zaprzeczył i powtórzył poprzednie twierdzenie.
Wtedy abp Kozłowiecki zwrócił się do mnie i zapytał: „A co na to nasz teolog?”. „Wasz teolog chciałby wam przypomnieć o nabitym programie dzisiejszego spotkania. Z księdzem biskupem porozmawiam osobiście. A my przejdźmy do programu obrad”. Tak to wyglądało...
RW: Nie tylko biskupom z Afryki łacina sprawiała problemy. Głównym zadaniem jezuickiego tandemu Molinari-Gumpel było zatem, obok wspomnianego już siódmego rozdziału Lumen gentium, pisanie przemówień, które były potem wygłaszane w auli soborowej...
- W komentarzach mówi się, że siódmy rozdział Lumen gentium jest jedynym, który odznacza się jasną linią, bez większych kompromisów. Kompromisy pojawiają się jednak w innych rozdziałach, a później, po Soborze, było z nimi sporo problemów. Siódmy rozdział jest też chwalony za jakość łaciny. Zarówno ja, jak i o. Molinari mieliśmy dobre łacińskie wykształcenie. Nic więc dziwnego, że musieliśmy razem napisać ponad sto soborowych przemówień. Rozniosła się po prostu pogłoska, że jesteśmy gotowi pracować w łacinie...
Powiem o dwóch bardzo różnych przypadkach. Pierwszy to pewien biskup północnoamerykański. Nie powiem, jak się nazywał ani z jakiej diecezji pochodził, bo byłoby to niedyskretne. Przyszedł do nas i powiedział: „Jestem tu już na czwartej sesji, a w domu mówią mi, że nic o mnie nie słychać. Ludzie się pytają, co ja tam na tym Soborze w ogóle robię. Nadszedł już chyba czas, bym coś powiedział”. „Doskonale, księże biskupie – odpowiedzieliśmy. – A w jakiej sprawie chciałby ksiądz biskup się wypowiedzieć?” Odpowiedź była szokująca: „W pełni zdaję się na was”. Z czymś takim nie mogliśmy się zgodzić. Przedstawiliśmy mu kilka możliwych tematów do dyskusji i poprosiliśmy go o opinię w tych kwestiach. Jako teolodzy nie mogliśmy przecież decydować o treści. To było zadaniem biskupów. W końcu jakoś się dogadaliśmy.
Przeciwieństwem tego jest drugi przypadek, włoskiego kardynała, byłego profesora dogmatyki. Kard. Siri zawołał nas i powiedział: przypominam sobie, że na pewnym lokalnym synodzie, koło V w., powiedziano zdanie o takiej mniej więcej treści. Moglibyście odszukać ten dokument? Zabraliśmy się do roboty. Cytat znaleźliśmy i ku wielkiemu zdziwieniu zobaczyliśmy, że to, co kardynał cytował z pamięci, niemal całkowicie zgodne jest z oryginałem. A zatem w tym przypadku ówczesny metropolita Genui nie chciał, byśmy mu cokolwiek pisali. Potrzebował jedynie dokładnego cytatu. I to była druga skrajność.
Rozm. ks. B. Hagenkord SJ, rv