Ile zdąży jeszcze popracować rząd ekspertów Mario Montiego, powołany w listopadzie zeszłego roku w celu uzdrowienia ciężko zadłużonych włoskich finansów państwa - zastanawiają się komentatorzy. Nie wyklucza się rozwiązania parlamentu już w styczniu.
Sytuacja polityczna we Włoszech uległa znacznemu zaostrzeniu z powodu zmiany stanowiska ugrupowania Lud Wolności byłego premiera Silvio Berlusconiego. W czwartek po raz pierwszy ta centroprawicowa partia nie głosowała w dwóch izbach parlamentu za udzieleniem wotum zaufania dla rządu.
Politycy Ludu Wolności zapowiedzieli, że od tego momentu będą wstrzymywać się od głosu. Deklarację tę uznano za zagrożenie dla stabilności rządu, który - choć całkowicie apolityczny i złożony z wybitnych ekspertów i profesorów uniwersyteckich - weryfikuje stale swe poparcie w parlamencie.
Jawne wystąpienie Ludu Wolności przeciwko Radzie Ministrów Montiego zbiega się w czasie z zapowiedzią ponownego startu Berlusconiego w wyborach. Osobiście były trzykrotny premier ma to ogłosić w najbliższym czasie. Na razie o planach tych poinformował sekretarz generalny partii Angelino Alfano. Oświadczył on również w piątek, że Lud Wolności "uważa doświadczenie z rządem Montiego za zamknięte".
"Chcemy zakończyć to doświadczenie" - podkreślił Alfano. Zapewnił zarazem, że jego formacja chce to uczynić "bez rozbijania instytucji kraju" i dlatego pomoże jeszcze tylko przyjąć kilka kluczowych rządowych ustaw i rozporządzeń mających na celu uporządkowanie i uzdrowienie finansów.
Jednak słowa te, mimo uspokajających zapewnień, sobotnia włoska prasa uznała za bezpośrednią groźbę pod adresem gabinetu. Przeciwnicy polityczni Ludu Wolności, zarówno z mniejszych partii centroprawicy, jak i centrolewicowej Partii Demokratycznej zarzucili jego politykom próbę "podkopania" rządu i zaprzepaszczenia jego osiągnięć. "Te nieodpowiedzialne polityczne gierki odbywają się kosztem narodu" - ocenił lider Unii Centrum Pier Ferdinando Casini, zwolennik pozostania Montiego na stanowisku szefa rządu także po przyszłorocznych wyborach.
Rządowi Montiego został miesiąc pracy - tak deklarację Angelino Alfano o zerwaniu współpracy z gabinetem interpretuje w sobotę dziennik "Corriere della Sera". Największa włoska gazeta analizując obecną sytuację wyraża przekonanie, że wszystko zmierza ku temu, by rozwiązać parlament w styczniu i rozpisać wybory na 10 marca. Taki scenariusz skłonny jest zaaprobować, jak nieoficjalnie wiadomo, prezydent Giorgio Napolitano. Początkowo wybory planowane były na kwiecień.
Mediolański dziennik pisze ponadto, że profesor Monti jest bardzo rozczarowany zmianą postawy partii Berlusconiego.
Wyraz jeszcze większemu rozżaleniu dała w sobotnim wywiadzie dla dziennika "La Repubblica" minister polityki społecznej profesor Elsa Fornero, najbardziej krytykowana szefowa resortu w tym gabinecie z powodu wprowadzenia reformy systemu emerytalnego i rynku pracy. Dostaje ona również pogróżki pod adresem swoim i swoich dzieci, co nazwała w rozmowie z rzymską gazetą "barbarzyństwem".
"Pracowałam uczciwie i nie uważam, że na to zasłużyłam" - oświadczyła minister. "Nikt nie ma magicznej różdżki, a reformy zostały przeprowadzone po to, by wyjść z recesji" - zaznaczyła Fornero. Dodała, że "przykro jest czuć się osamotnionym i krytykowanym".
Komentatorzy zwracają uwagę na wysiłki podejmowane przez prezydenta Napolitano, który od kilku dni apeluje o polityczny spokój i zagwarantowanie "uporządkowanego zakończenia kadencji" parlamentu i rządu.
Deja vu - tak "La Repubblica" komentuje nastrój we Włoszech, gdzie na pierwszą linię w polityce znów chce powrócić 76-letni Silvio Berlusconi, obecny na niej od 1994 roku. Jego niegdysiejszy bliski sojusznik, a obecnie przeciwnik i przewodniczący Izby Deputowanych Gianfranco Fini ostrzegł Lud Wolności, że jego polityka może przynieść "poważne zagrożenie dla Włoch". "Berlusconi sam siebie nazwał kiedyś dinozaurem, a skoro tak mówi, czemu sam nie chce przyznać, że dinozaury należały do innej ery geologicznej?" - pytał sarkastycznie Fini.