Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, mieszkała księżniczka... Ale w tej bajce nie wszystko dobrze się kończy. Pojawią się nawet potwory!
04.12.2012 17:12 GOSC.PL
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, mieszkała księżniczka. Księżniczka miała złote serce, więc chętnie pomagała biednym ludziom. Gdy jakiejś biednej kobiecie, rodziło się dziecko - księżniczka kupowała maluchowi ubranka i jedzenie. A matce - dawała pieniądze na utrzymanie. Księżna również, opiekowała się sierotkami: założyła specjalny fundusz i ochronkę, gdzie dzieci dorastały w zdrowiu, i szczęściu. Koniec.
To tyle bajki o księżniczce. Teraz będzie współczesna prawda. Otóż norweska księżna, postanowiła tradycje księżniczkowych dobroczynności kontynuować. I też postanowiła być dobra. Więc została… nianią. Dla bliźniąt urodzonych w Indiach, za grube pieniądze, przez surogatkę. Bliźniąt, uwaga, urodzonych przez biedną hinduskę, dla pary norweskich homoseksualistów. Panowie sami „odebrać” przesyłki nie mogli, więc księżna zaoferowała pomoc. Pojechała do Indii, dzieci od surogatki odebrała, i przekazała „rodzicom”…
Pominę tu (dość koszmarny i wielokrotnie dyskutowany) wątek dwóch tatusiów i adopcji, by skupić się nad czymś zgoła innym. A mianowicie - interpretacji czynu księżnej przez wiele środowisk. Otóż, ni mniej ni więcej, wielu obserwatorów wzięło księżną w obronę. Bo przecież, po pierwsze pomogła „tatusiom”. Po drugie, pomogła biednym dzieciom, które rzeczywiście, pozostawione w szpitalu (bo surogatka nie zaopiekowałaby się nimi) mogły trafić do przerażającego, hinduskiego sierocińca.
Po trzecie w końcu, i rozwińmy ten wątek: bo księżna pomogła innej, potrzebującej, biednej kobiecie. Wszak wiadomo, że indyjskie, bardzo ubogie matki - sprzedają swój brzuch - by utrzymać rodzinę. I tu dochodzimy do sedna.
Czy naprawdę, współczesna filantropia, powinna polegać na popieraniu koszmarnego, nieludzkiego procederu, jakim jest… sprzedaż ludzi? Sprzedaż dzieci i ich matek? Niestety, problem wcale nie jest wyłącznie indyjski. Również w Polsce słychać coraz częściej głosy typu: „biedna kobieta może w ten sposób uratować siebie, ustawić się materialnie. A przy tym - uszczęśliwi niepłodne pary”. Chyba jednak nie tędy pomocowa droga!
Bo kierując się logiką „dobrej” księżnej, w podobny sposób, można i inne kobiety w potrzebie „wspierać”. W Indiach, i nie tylko. Ostatecznie wiele biednych matek na świecie, by wyżywić rodzinę, trudni się przeróżnymi procederami. A nawet najstarszymi zawodami świata… Więc może, w imię pomocy, warto na przykład, biednym paniom lekkich obyczajów, oferować bogatych klientów? Takie zachowanie nawet ma swoją nazwę…
Nie, nie zrównuję surogatek z prostytutkami. Chodzi jedynie o przykład, w jaki sposób można wypaczyć pojęcie pomocy. O realnej pomocy z Zachodu - względem hinduskich matek - jakoś się nie słyszy. Natomiast coraz częściej, Europa czy bogate Stany, traktują biedne Indie jako tani sklep z dziećmi. W którym dziecko można sobie zamówić, „zrobić” i odebrać. Po bardzo promocyjnej cenie... Coraz częściej też, i w Europie dyskutuje się, czy procederu sprzedaży dzieci surogatek - bogatym rodzicom, przypadkiem nie zalegalizować…
Tymczasem wspieranie (słowem lub czynem) surogatek przez obywateli cywilizowanych (wydawać by się mogło) krajów, to de facto deptanie ludzkiej godności. Godności kobiety i matki, oraz dziecka. W imię „ratowania” nieszczęsnych kobiet - nie wolno wspierać działań, w których kobiety są traktowane jak płatne inkubatory. A ich dzieci - jak towar.
Agata Puścikowska