Relacjonując w PE przebieg szczytu ws. nowego 7-letniego budżetu UE, szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy przyznał, że nie ma co liczyć, by budżet był większy niż jego ostatnia propozycja. Kraje nie kwestionują jego cięć, a niektórą chcą, by były większe.
"Broniłem struktury i filozofii budżetu, jaki zaproponowała KE, ale budżet UE będzie niższy niż zaproponowała KE. Zresztą przy stole nikt nie zakwestionował cięć, które niestety zaproponowałem. Natomiast są kraje, które chcą iść dalej (z cięciami) " - powiedział we wtorek przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy na posiedzeniu konferencji przewodniczących frakcji politycznych w Parlamencie Europejskim.
Wyraził przekonanie, że mimo braku porozumienie na czwartkowo-piątkowym szczycie, jego "propozycja może liczyć na poparcie dużej liczby krajów, nawet jeśli niektóre kraje członkowskie nie są jeszcze w pełni usatysfakcjonowane". Przekonywał, że porozumienie na początku przyszłego roku "jest możliwe".
Zaproponowana przez Van Rompuya propozycja budżetu zakłada cięcia w wysokości 75 mld euro w stosunku do mniej więcej bilionowej wyjściowej propozycji Komisji Europejskiej (plus 6 mld w instrumentach pozabudżetowych jak fundusz rozwojowy dla państw trzecich). Czyli przewiduje wydatki UE na poziomie prawie 972 mld euro (w tzw. zobowiązaniach) w ciągu siedmiu lat. Van Rompuy tłumaczył, że to 20 mld euro mniej niż obecny budżet na lata 2007-14.
Van Rompuy nie zgodził się na szczycie na dalsze cięcia, jakich domagała się od niego wspólnie z brytyjskim premierem Davidem Cameronem kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wskazał, że KE już zamroziła środki na spójność i rolnictwo na obecnym poziomie, a te dwie polityki razem stanowią 71 proc. propozycji budżetowej.
"Jeśli jednak dalsze cięcia mają być rozważone, to trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wszystkie pozostałe linie budżetowe to razem góra 280 mld euro. I niewykluczone też, że pewne kraje chcą wzrostów w obrębie tych 71 proc." - powiedział.
W przeciwieństwie do europosłów, którzy głównie Londynowi zarzucali porażkę szczytu, Belg powstrzymał się od wskazywania winnych. Apelował, by unikać "karykaturyzowania" szczytu twierdzeniami, że był walką między biednymi a bogatymi, beneficjentami a płatnikami netto. "To nieprawda, że przy stole siedziało 27 egoistów broniących tylko interesów narodowych, rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana" - powiedział odnosząc się do bardzo krytycznych słów wielu europosłów, którzy za fiasko szczytu winili głównie broniących interesów narodowych, zwłaszcza płatników netto.
Belg podkreślił, że obecne negocjacje są trudniejsze niż kiedykolwiek, bo nikt nie oczekuje w najbliższym czasie znacznej poprawy sytuacji gospodarczej Europy; każdy kraj dysponuje prawem weta; a ponadto - w przeciwieństwie do innych szczytów - tym razem nie było wstępnego "podgotowanego" porozumienia między dużymi krajami.
Poza tym, dodał, wiele krajów chce, by budżet UE odzwierciedlał wysiłki konsolidacji finansów publicznych, jakich teraz dokonują kraje UE. "Nie podzielam w pełni tego podejścia; dla mnie budżet UE to także instrument prowzrostowy, inwestycyjny" - powiedział.
Podkreślił też, że szczyt zaprzeczył wyrażanym niegdyś o nim opiniom, że jako przewodniczący Rady Europejskiej "jest na pasku" dużych państw UE. "Mam teraz ich wszystkich zwróconych przeciwko mnie" - powiedział.
Szczyt UE zakończył się w piątek brakiem porozumienia ws. budżetu UE na lata 2014-20, ale przywódcy unikali słów takich jak "porażka" czy "fiasko"; podkreślali, że nikt szczytu nie zerwał ani nie zawetował porozumienia. Przyjęta przez przywódców krótka deklaracja ze szczytu zapewnia o "dużym potencjale zgodności" i szansach na dojście do porozumienia na początku przyszłego roku.