Marszowe wątpliwości

Nie wiadomo, kto wywołał zamieszki podczas Marszu Niepodległości. Wiadomo, kto na nich skorzysta.

W ubiegłym roku Marsz Niepodległości zablokowała skrajna lewica, co doprowadziło do zamieszek i walk niektórych uczestników MN z policją. W tym roku, organizatorzy nauczeni doświadczeniem, położyli większy nacisk na ochronę marszu, zaś Porozumienie 11 Listopada zrezygnowało z łamania konstytucyjnego prawa do zgromadzeń narodowców i zorganizowało własny marsz. Teoretycznie więc nic nie powinno zakłócić prawicy świętowania Dnia Niepodległości.

A jednak „coś” zakłóciło. Na początku Marszu doszło do starć między zamaskowanymi mężczyznami a umundurowanymi policjantami. Funkcjonariusze zareagowali bardzo ostro, znacznie ostrzej niż na bezprawne działania skrajnej lewicy sprzed roku: zatrzymali kilkudziesięciotysięczną manifestację, szybko zaczęli też strzelać gumowymi kulami. Gdy szeregi Marszu się przerzedziły, duża część uczestników z obawy przed burdami skierowała się do domu, ludzie mogli ruszyć w kierunku pomnika Romana Dmowskiego.

Media szybko zinterpretowały zamieszki jako efekt działania kiboli, którzy brali udział w Marszu Niepodległości. Indagowany przez telewizję psycholog błyskawicznie na odległość postawił diagnozę „kilku tysiącom psychopatów”, a wieczorne serwisy informacyjne mogły skonfrontować ze sobą zdjęcia spokojnego marszu „Razem dla Niepodległej”, prowadzonego przez Bronisława Komorowskiego i niebezpiecznego Marszu Niepodległości. Niestety, wiele wskazuje na to, że interpretacja wydarzeń nie musi być wcale taka prosta.

Jak mówi Maciej Sopyło z Obserwatorium Zgromadzeń Publicznych w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, „faktem jest, iż na rogu ul. Marszałkowskiej i ul. Żurawiej przez dłuższy czas stała grupka zamaskowanych mężczyzn, nie odgrodzona i nie legitymowana przez policjantów, która po przejściu grup rekonstrukcyjnych wbiegła w grupę maszerujących i rzucała w policjantów przedmiotami”. Mogli to być więc, choć nie musieli, bandyci, którzy przyszli na Marsz jedynie po to, żeby wykorzystać go w celu walki z policją.

Jednak to nie jedyna możliwość. Wiadomo już, że wśród policjantów byli także zamaskowani funkcjonariusze, nie mający żadnych oznak przynależności do policji. Choć oficjalna wersja stołecznej komendy policji jest taka, iż musieli mieć na głowach kominiarki, gdyż na co dzień pracują w wydziałach, w których muszą zachować anonimowość, a poza tym brali udział w „zabezpieczaniu” marszu wyłapując z tłumu „bardziej agresywnych” demonstrantów, tłumaczenie to jest mało przekonujące. Gdy w grupę manifestujących wkracza zamaskowany mężczyzna, jeden uczestnik marszu to zignoruje, inny zacznie uciekać, jeszcze inny będzie próbował go zatrzymać. W jaki sposób ma odróżnić go od skrajnego lewicowca lub jakiegoś prowokatora, który przyszedł po to, by rozbić wiec?

Pojawiają się także głosy, iż policja zadziałała zdecydowanie zbyt ostro. „Nie chcę formułować zbyt daleko idących ocen, ale powinniśmy byli wyciągnąć wnioski z tego, co miało miejsce w ubiegłym roku. Policja powinna była działać zdecydowanie bardziej elastycznie, a nie nawiązywać do taktyk, które szczerze mówiąc przypominają raczej ZOMO. To przecież było działanie, które jeszcze bardziej zaogniało całą sytuację, aniżeli przyczyniło się do jej rozładowania” – mówi gen. Roman Polko w rozmowie z portalem Fronda.pl.

Czy w policję racami rzucali ludzie biorący udział w Marszu Niepodległości, czy bandyci, którzy wzięli w nim udział tylko dla zadymy? Czy, jak twierdzą niektórzy, mogło dojść do policyjnej prowokacji? Tego nie chcę rozstrzygać. Jednak chciałbym zwrócić uwagę na to, kto na całej sprawie zyskał. Tak jak rozróby sprzed roku posłużyły za pretekst do ograniczenia prawa do zgromadzeń, tak i tym razem korzyść odniosła obecna władza. Pochód Polska Socjalna zgromadziła co najwyżej setkę osób, marsz antyfaszystowski, który swoją drogą także na pewien czas zatrzymała policja (cóż za koincydencja) – ok. tysiąca. A przede wszystkim prezydent Bronisław Komorowski. Jego „Razem dla Niepodległej”, zwykła kalka Marszu Niepodległości, został ukazany jako najbardziej pokojowy, radosny i łączący Polaków w tym radosnym dniu. Liczebnie marsz prezydenta nie mógł się równać z Marszem Niepodległości. Bez względu na to, jak ocenimy przyczyny rozrób, nie da się zaprzeczyć, iż burdy, strzelanie do manifestacji i usilne nawoływanie przez policję, by „osoby postronne” usunęły się z Ronda Dmowskiego, skutecznie wystraszyły rodziców z dziećmi, którzy, wedle obserwujących wydarzenie dziennikarze, licznie przybyli na marsz. Skandaliczne wydarzenia uszczupliły liczebnie maszerujących i nadały Marszowi Niepodległości w oczach zwykłych Kowalskich i Nowaków bandycki wizerunek.

Przeczytaj także:

Kto rzucał w policję?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Stefan Sękowski