Co łączy urzędników Komisji Europejskiej z liderem Ruchu Autonomii Śląska? I jedni, i drugi nie potrafią skorzystać z okazji, by siedzieć cicho.
05.11.2012 06:38 GOSC.PL
Zacznijmy od tych pierwszych. Wprawdzie do absurdów brukselskich eurokratów człowiek miał czas już przywyknąć, ale co jakiś czas Komisja przypomina o sobie, dając kolejne dowody na potrzebę rozwiązania tego kosztownego towarzystwa. Bo tak już chyba na tym świecie jest, że dana instytucja, by udowodnić sens swojego istnienia, zabiera głos w sprawach, od których powinna trzymać łapy z daleka. Tak jest w przypadku „STANOWISKA” (chylmy czoła) Komisji Europejskiej ws. Nergala, któremu „grozi” kolejne oskarżenie o obrazę uczuć religijnych. Otóż owi potrzebni Europie, jak tupolew Platformie, urzędnicy Komisji uznali, że oskarżenie zespołu muzycznego o obrazę uczuć religijnych jest niezgodne z wartościami Unii Europejskiej. Trudno przesądzać, czy urzędas, który podpisał podobny bełkot, nudził się zwyczajnie i postanowił zabrać głos, by przypomnieć światu o istnieniu szacownej Instytucji, czy też czujni obrońcy praw Nergala „swoimi kanałami” w Brukseli postanowili uświetnić tegoroczny Halloween (STANOWISKO Komisja ogłosiła 31 października). Nieważne. Ważne jest to, że ze STANOWISKA Komisji można wysnuć wniosek, iż zgodne z wartościami Unii Europejskiej jest raczej darcie Biblii i rzucanie jej strzępów na pożarcie bawiącym się pod sceną Nergalczykom.
Parafrazując zatem francuskiego klasyka, można tylko wyrazić żal, że Komisja nie skorzystała z okazji, by siedzieć cicho.
A co wspólnego z tym siedzeniem ma lider Ruchu Autonomii Śląska? Otóż Jerzy Gorzelik albo czasami zapomina, że jako członek zarządu województwa śląskiego jest osobą publiczną, albo tak się rozzuchwalił z powodu czołobitności większości śląskich mediów, że już nie próbuje nawet udawać ułożonego męża stanu. I nie wypominajmy mu w tym miejscu starych, wyświechtanych cytatów o tym, że niczego Polsce nie przyrzekał (bo przecież później, wybrany do sejmiku województwa, musiał wycedzić przez zęby słowa przysięgi: „Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu Polskiego (…)”). Tym razem chodzi o kolejne słowa, którymi daje wyraz swojej alergii na biało-czerwone barwy. W ten oto sposób na swoim profilu na Facebooku skomentował zwycięstwo polskiego tenisisty:
„No to rozpoczął się tradycyjny, narodowy onanizm, tym razem męskim tenisem. Mnie gra Janowicza się podoba - zwróciłem na nią uwagę już podczas Wimbledonu. Mam nadzieję, że przyjemności z oglądania dobrego tenisisty w akcji nie odbiorą mi patriotyczne spazmy komentatorów i tłuszcza z biało-czerwonymi flagami, która dla odmiany zacznie teraz odwiedzać światowe korty, choć nie wie co to smecz, lob czy gem”.
Właściwie wypada mi przeprosić za to, że cytuję w całości, bez wykropkowania, wypowiedź na poziomie raczej menela. Jeśli pozwoliłem sobie przytoczyć fragment w całości, to tylko dlatego, że jego autorem jest człowiek współrządzący na Górnym Śląsku. To, że lokalna koalicja PO i RAŚ będzie nam się odbijać czkawką, było jasne już po pierwszych krokach Ruchu Autonomii Śląska, który nagle z politycznego marginesu mocą umowy koalicyjnej został wpuszczony na salony. Tyle, że na mnie żadna umowa koalicyjna wrażenia nie robi i urzędnika, który Polaków nazywa „tłuszczą z biało-czerwonymi flagami”, mam nadzieję rychło zobaczyć znowu na politycznym marginesie. Czasem naprawdę trzeba umieć skorzystać z okazji, by siedzieć cicho.
Jacek Dziedzina