Przy okazji batalii o życie dzieci chorych dowiedzieliśmy się, że zespół Downa nie jest przesłanką do aborcji. To kogo oni teraz będą zabijać?
25.10.2012 15:33 GOSC.PL
To dopiero! Nawet prof. Hartman, jeden z najbardziej zagorzałych orędowników „prawa do aborcji”, stwierdził, że aborcja dzieci z zespołem Downa jest nadużywaniem prawa (przeczytaj wywiad Hartman przeciw aborcji dzieci z Downem!). To samo mówił w środę z trybuny sejmowej poseł-sprawozdawca z PO, Katulski.
A jeszcze przed rokiem czytaliśmy na pierwszej stronie Wyborczej: „Fikcja legalnej aborcji. Anna ma rodzić i już”. To był artykuł Ewy Siedleckiej, w którym „znany genetyk” prof. Jacek Zaremba oburzał się na lekarzy z Poznania, którzy nie chcieli „pomóc” kobiecie noszącej dziecko z zespołem Downa, bo stwierdzili, że zespół Downa nie jest wskazaniem do aborcji. „Za coś takiego kobieta może pozwać lekarza do sądu” – wygrażał wówczas „znany genetyk”. „Nikt nie ma prawa odmówić aborcji w przypadku zespołu Downa. Nie znam kraju, w którym dopuszcza się aborcję ze względu na wady płodu i w którym Down nie byłby wskazaniem do zabiegu. Upośledzenie umysłowe to jedna z najcięższych dysfunkcji. A zespół Downa to upośledzenie «ciężkie» w rozumieniu ustawy antyaborcyjnej” – autorytatywnie stwierdzał prof. Zaremba.
Wtórował mu prof. Romuald Dębski, ordynator oddziału położnictwa i ginekologii w szpitalu bielańskim, gdzie tytułowa Anna znalazła „pomoc” i „miała aborcję”. „Trafiają do nas kobiety z całego kraju, które nigdzie indziej nie znajdują pomocy” – chwalił się wtedy prof. Dębski. I przy okazji wyrażał zdumienie, że poznańscy lekarze tej „pomocy” odmówili. „Pierwszy raz spotkałem się z tym, by lekarze na piśmie stwierdzili, że zespół Downa to nie jest «ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu»” – dziwił się.
Tekst ten, mający zastraszyć lekarzy i popchnąć sprawę aborcji w kierunku zaostrzenia prawa aborcyjnego (bo zaostrzeniem jest przecież ułatwienie zabijania, a nie jego utrudnienie), przyniósł efekt przeciwny od zamierzonego. Od tamtej pory przed szpitalem bielańskim regularnie zaczęły się odbywać pikiety przeciw zabijaniu tam dzieci. Jego ordynator, prof. Dębski, jakoś dziwnie stracił ochotę do udzielania wywiadów. Redakcja Razem.tv musiała gonić go z kamerą po szpitalnych korytarzach, z czego najwyraźniej nie był zadowolony (zobacz film Razem.tv).
31 października minie rocznica publikacji tamtego wyjątkowo ohydnego artykułu w Wyborczej. Dziś widać jasno, właśnie na jego podstawie, że sporo się zmieniło. Dziś nie przeczytamy już tak butnego tekstu. Dziś nikt nie będzie straszył lekarzy sądem dlatego, że ośmielili się odmówić zamordowania człowieka. Mało tego – teraz aborterzy, którzy dotąd „pomagali” kobietom pogrążać się w rozpaczy syndromu poaborcyjnego, nie będą już tak pewni swego. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że zarówno prof. Dębski, jak i prof. Wyzgał ze Szpitala Dzieciątka Jezus, nie chcą odpowiedzieć na nasze pytania o to, jak przeprowadzają aborcje. Czy czegoś się wstydzą? Obawiają się czegoś?
I bardzo dobrze. Haniebne utrącenie przez premiera debaty nad ratowaniem życia chorych dzieci, nie powstrzyma zmian, które w sprawie aborcji zachodzą. A tym bardziej nie pomogą żałosne ruchy w rodzaju zgłoszenia nowej ustawy aborcyjnej przez SLD, mającej dowieść prawdziwości mitu o „efekcie wahadła”.
Zgłoszenie projektu SP, przewidującego zakaz aborcji eugenicznej, nie poszło na marne. Choćby dlatego, że dotarło do społecznej świadomości, iż aborcje dzieci „z Downem” są nielegalne nawet w świetle naszego obecnego, niedoskonałego prawa. To już coś. Teraz „autorytety” od promocji zabijania takich dzieci nabiorą wody w usta. A zatem, krwawi „pomagacze”, zostało wam już niewiele dzieci do mordowania. Oby i te jak najszybciej były bezpieczne. Na razie, dzięki wujkowi Tuskowi, nie są. Ale spokojnie, dzieci. Wujek Tusk też wiecznie premierem nie będzie i może wtedy posłowie okażą się odważniejsi.
Franciszek Kucharczak