Przez ponad 70 lat wyrabiał uprząż dla koni, eleganckie pasy i szelki. Dziś szpikulce, kleszcze i dratwa wyczekują następcy po rzemieślniku.
Wmałym przydomowym warsztacie słychać rytmiczne postukiwanie rymarskiej maszyny. Mimo 86 lat Feliks Krawczyk nie umie odmówić, gdy ktoś ze znajomych przyjdzie z jakąś robotą. – Przynoszą rzeczy po maszynowej robocie, które po kilku użyciach sypią się i prują. W mieście rymarzy już nie ma, a ja lubię podłubać – opowiada pan Feliks. Marzy, by zostać kowalem, ale trafił do mistrza Matuszewskiego. – Była okupacja, gdy ktoś nie pracował, wywozili go na roboty do Niemiec. Więc w 1941 r. poszedłem uczyć się rymarki. Po wyzwoleniu byłem już czeladnikiem, potem pracowałem w Spółdzielni Wielobranżowej, by na koniec otworzyć własny warsztat – opowiada emerytowany rymarz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Tomasz Lis