Nikt tak pięknie nie śpiewał o naszej wolności.
21.10.2012 18:00 GOSC.PL
Każdy czas ma swoją oprawę. Wielkie wydarzenie pamiętamy poprzez znaki plastyczne, charakterystyczne gesty, słowa, czy muzykę, której wtedy słuchaliśmy. Dlatego, gdy dowiedziałem się o śmierci Przemysława Gintrowskiego pomyślałem, że wraz z nim chować będziemy także jakąś cząstkę sierpniowego przełomu i rodzenia się „Solidarności”. Niewątpliwie bowiem „Mury”, które skomponował i wykonywał wraz z Jackiem Kaczmarskim, stały się muzycznym symbolem tamtego czasu.
Po raz pierwszy słyszałem je na I Przeglądzie Piosenki Prawdziwej, który odbył się w Gdańsku w sierpniu 1981 r. Siła tej pieśni i ekspresja z jaką została wykonana przez Gintrowskiego i Kaczmarskiego były poruszające, choć jej przesłanie wcale nie było radosne i optymistyczne. Pomimo tego refren śpiewaliśmy już razem, bardziej wierząc w to, że mury runą, aniżeli trwożąc się tym, że szybko znów wyrosną, choć czas był niespokojny.
Później „Mury” słyszałem jeszcze wielokrotnie, odtwarzane przez związkowe radiowęzły. W stanie wojennym, razem z nami „Mury” zeszły do podziemia, ale nigdy nie zostały zapomniane. Byłoby jednak błędem, wspominanie Gintrowskiego wyłącznie w kontekście jego twórczości politycznej, choć z pewnością był on jednym z najważniejszych pieśniarzy „Solidarności”. Wspaniała, bardzo charakterystyczna, a przez to rozpoznawalna, była także jego muzyka filmowa. Dla mnie jednak Gintrowski pozostanie przede wszystkim, jako genialny wykonawca wierszy Zbigniewa Herberta, który miał ponoć żartobliwie powiedzieć, że jest tylko skromnym tekściarzem Przemka. Gintrowski tworzył do tych wierszy muzykę wyrafinowaną, kameralną, wymagającą dużego skupienia, gdyż wiersze Herberta stawiały pytania, co robimy z naszą wolnością, zarówno w wymiarze społecznym, narodowym, jak i osobistym.
Kilka razy słuchałem Gintrowskiego na koncertach. Podziwiałem, jak w miarę upływu czasu redukuje instrumentarium do niezbędnego minimum, aby wybrzmiały wszystkie treści, zawarte w poezji Herberta. Niezapomniany był jego głos. Pełen emocji, ochrypły, niezwykle wiarygodnie oddający treści o których śpiewał. Miał świetny kontakt z publicznością, nie było w nim żadnego aktorstwa i pozerstwa. Wierzę, że pozostanie w naszej pamięci, nie tylko jako wybitny muzyk, ale także romantyczny bard, który swym śpiewem chciał zmieniać historię i w jakimś stopniu to mu się udało.
Andrzej Grajewski