Wielkim niebezpieczeństwem przy wdrapywaniu się na duchową drabinę jest sprawdzanie, czy daleko już się wspięliśmy.
18.10.2012 06:15 GOSC.PL
Modlimy się już od dwudziestu paru lat. Znamy się jak łyse konie. Trudno udawać pobożnego. Maski dawno opadły. Wielokrotnie wspólnocie groziła duchowa śmierć. Ponad tysiąc spotkań modlitewnych (sic!), zawirowania, doświadczanie słabości, zniechęcenie, znużenie, Niewiele brakowało, a wylądowalibyśmy w księdze ginących gatunków.
A jednak przychodząc co tydzień do „salki na górze” otwieramy Biblię, a słowa które otrzymujemy układają się jak puzzle w nieprawdopodobną, pełną harmonii całość. My często dyskretnie ziewamy – On jest wierny. Czuwa. Pamięta o przymierzu.
Po latach realizowania planu strategicznego Zosi Samosi doczekaliśmy się kapłana. Przyszedł (czytaj: „spadł z nieba, zahaczając po drodze o Rybno”) dopiero w chwili, gdy desperacko zaczęliśmy prosić o duchowego kierownika.
Gdy, widząc stagnację i pluskanie się we własnym bajorku, zaczęliśmy prosić Boga o jakąś formę wyjścia na zewnątrz, po raz kolejny doczekaliśmy się odpowiedzi. Przyszła w formie, jakiej się nie spodziewaliśmy. Ks. Szymon otrzymał dekret: został misjonarzem diecezjalnym, a nasza wspólnota zaczęła włączać się w wieczory chwały, które są częścią prowadzonych przez niego rekolekcji.
– Starzenie się wspólnoty objawia się przez sposób radzenia sobie z jej charyzmatem – diagnozuje trapista o. Michał Zioło: – Można więc zaobserwować dwie charakterystyczne reakcje: pierwsza to kultywowanie „duchowości konceptu”, która jest bezładnym zbiorem fajerwerkowych pomysłów przeradzających się w nadwerężające siły akcje, po których wyczerpana wspólnota zapada w długi letarg. Sztandarowe hasło: „Zróbmy coś” przynosi marny odzew wśród ludzi, do których akcje są adresowane. Inny sposób przeżywania charyzmatu przez starzejącą się wspólnotę to przekonanie, że jest ona ostatnią grupą prawdziwych wybrańców Bożych, którzy zachowują jako jedyni zdrową doktrynę Kościoła i jako prawdziwi prorocy narażeni są na niezrozumienie, odrzucenie lub obojętność. (…) Błędne jest jednak przekonanie, że wspólnota poradzi sobie sama, bo nikt – oprócz pewnego legendarnego przypadku – jak świat światem nie wyciągnął się z błota za sznurowadła. Wspólnocie do decydującego dialogu potrzebny jest ktoś z zewnątrz,
Co tydzień, wdrapując się na kręte schody prowadzące do salki, mam wrażenie, że zaczynamy wszystko od początku. Nie ma dwudziestu kilku lat, odrywania kuponów, bilansu zasług. – Wielkim niebezpieczeństwem przy wspinaniu się po duchowej drabinie jest sprawdzanie, czy daleko już się wspięliśmy przypominał o. Aleksander Mień. — Nie może być mowy o żadnym „bilansie osiągnięć”. Należy zawsze uważać, że znajdujemy się dopiero na pierwszym stopniu. Bóg w każdym momencie może nas przenieść na dziesiąty.
Marcin Jakimowicz