Polowanie na Skowrona

„Grilowanie” prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich trwa już drugi tydzień. Jeśli go to nie zabije… to może wzmocni?

Krzysztof Skowroński stał się negatywnym bohaterem najważniejszych mediów. Koledzy po fachu nie posiadają się z oburzenia i ubolewają nad dokonanym za jego sprawą upolitycznieniem SDP. Czytając sylwetkę prezesa w „Polityce” czy wywiad z nim w „Newsweeku”, trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. I to raczej nie popularny Skowron, który ponoć „odleciał”.

Oto w roli oskarżycieli występują publicyści, którzy już nie zauważają, że mówią prozą. Że polityka jest ich żywiołem, bo od pięciu lat ofiarnie wspierają partię rządzącą i zwalczają partię opozycyjną. Robią to oczywiście z przekonaniem, że w ten sposób dobrze służą Polsce (choć to oryginalny wkład w misję IV władzy). Dlaczego? Bo przecież z PiS-em się nie debatuje, PiS się zwalcza (cyt. Waldemar Kuczyński). Bo Jarosław Kaczyński zorganizował partię w taki sposób, jak kiedyś robili to faszyści (cyt. Stefan Bratkowski), więc pokazanie się w jego towarzystwie jest równoznaczne ze śmiercią cywilną. I taki ma być standard oraz punkt odniesienia dla reszty dziennikarzy. A ponieważ nie wszyscy go przyjmują, świat mediów uwikłał się w głęboki konflikt. Dziennikarze znaleźli się na pierwszej linii frontu, niewątpliwie bardziej emocjonalnie zaangażowani w politykę niż sami politycy.

Tyle, że nie wszyscy. Są wciąż tacy, którzy próbują chadzać własnymi ścieżkami. I bardziej od genezy pisowskiego faszyzmu interesuje ich Polska za warszawskimi rogatkami. Takim rarogiem zawsze był Krzysztof Skowroński. Jakaż więc radość zapanowała w stołecznych redakcjach, gdy udało się go zdybać w roli konferansjera na konferencji prasowej PiS. Zaczęła się więc zmasowana akcja wyjmowania rozpalonym żelazem źdźbła z oka prezesa SDP. Zgodnie z zasadą, że news jest wtedy, gdy człowiek pogryzie psa, a nie pies człowieka. 

Warto porównać potępienie Skowrońskiego i  nabożeństwo, z jakim cytowany jest w głównych tytułach honorowy prezes SDP Stefan Bratkowski, o którym – z całym szacunkiem dla niegdysiejszych dokonań – można powiedzieć, że odleciał już bardzo daleko w politycznym zaangażowaniu.  Potępienie tym bardziej niesprawiedliwe, że Skowroński jest dziennikarzem wyjątkowym, nie przez to, z kim się pojawił na ulicy Foksal, ale przez to, co robi na co dzień.

Chodzi oczywiście o jego ukochane dziecko, czyli spółdzielcze media „Wnet”, prawdziwy ewenement na naszym rynku. Podczas gdy jego sędziowie na warszawskich salonach spalają się w politycznych kampaniach, dziennikarze „Wnet” szaleją z mikrofonem po Polsce. I ze Skowronem na szpicy, który sam rozmawia z sołtysami, rolnikom pomaga sprzedawać ziemniaki, promuje powiatowych entuzjastów i wiejskie siłaczki. Jest tam, gdzie właśnie zamknęli ostatnią pocztę i tam, skąd kolej już więcej nie odjedzie. Robi swoje radio o ludziach i dla ludzi. Robi to na przekór receptom, co ponoć dziennikarze muszą robić, by przetrwać. On trwa i pociąga za sobą innych, promując zakładanie spółdzielni.

Sam przez to, co robi, mógłby być wspaniałym tematem dla mediów. I wreszcie się tego doczekał. Ale w „Polityce”, „Wyborczej”  czy „Newsweeku” nie ma Skowrona misjonarza. Jest Skowroński, funkcjonariusz PiS. Bo na takiego łatwo urządzić polowanie z nagonką. Ale jeśli nie uda się go ustrzelić, to może ten typ dziennikarstwa któremu służy, paradoksalnie się wzmocni. Bo dla innego żadne stowarzyszenia nie są potrzebne.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Piotr Legutko