„Grilowanie” prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich trwa już drugi tydzień. Jeśli go to nie zabije… to może wzmocni?
12.10.2012 09:34 GOSC.PL
Krzysztof Skowroński stał się negatywnym bohaterem najważniejszych mediów. Koledzy po fachu nie posiadają się z oburzenia i ubolewają nad dokonanym za jego sprawą upolitycznieniem SDP. Czytając sylwetkę prezesa w „Polityce” czy wywiad z nim w „Newsweeku”, trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. I to raczej nie popularny Skowron, który ponoć „odleciał”.
Oto w roli oskarżycieli występują publicyści, którzy już nie zauważają, że mówią prozą. Że polityka jest ich żywiołem, bo od pięciu lat ofiarnie wspierają partię rządzącą i zwalczają partię opozycyjną. Robią to oczywiście z przekonaniem, że w ten sposób dobrze służą Polsce (choć to oryginalny wkład w misję IV władzy). Dlaczego? Bo przecież z PiS-em się nie debatuje, PiS się zwalcza (cyt. Waldemar Kuczyński). Bo Jarosław Kaczyński zorganizował partię w taki sposób, jak kiedyś robili to faszyści (cyt. Stefan Bratkowski), więc pokazanie się w jego towarzystwie jest równoznaczne ze śmiercią cywilną. I taki ma być standard oraz punkt odniesienia dla reszty dziennikarzy. A ponieważ nie wszyscy go przyjmują, świat mediów uwikłał się w głęboki konflikt. Dziennikarze znaleźli się na pierwszej linii frontu, niewątpliwie bardziej emocjonalnie zaangażowani w politykę niż sami politycy.
Tyle, że nie wszyscy. Są wciąż tacy, którzy próbują chadzać własnymi ścieżkami. I bardziej od genezy pisowskiego faszyzmu interesuje ich Polska za warszawskimi rogatkami. Takim rarogiem zawsze był Krzysztof Skowroński. Jakaż więc radość zapanowała w stołecznych redakcjach, gdy udało się go zdybać w roli konferansjera na konferencji prasowej PiS. Zaczęła się więc zmasowana akcja wyjmowania rozpalonym żelazem źdźbła z oka prezesa SDP. Zgodnie z zasadą, że news jest wtedy, gdy człowiek pogryzie psa, a nie pies człowieka.
Warto porównać potępienie Skowrońskiego i nabożeństwo, z jakim cytowany jest w głównych tytułach honorowy prezes SDP Stefan Bratkowski, o którym – z całym szacunkiem dla niegdysiejszych dokonań – można powiedzieć, że odleciał już bardzo daleko w politycznym zaangażowaniu. Potępienie tym bardziej niesprawiedliwe, że Skowroński jest dziennikarzem wyjątkowym, nie przez to, z kim się pojawił na ulicy Foksal, ale przez to, co robi na co dzień.
Chodzi oczywiście o jego ukochane dziecko, czyli spółdzielcze media „Wnet”, prawdziwy ewenement na naszym rynku. Podczas gdy jego sędziowie na warszawskich salonach spalają się w politycznych kampaniach, dziennikarze „Wnet” szaleją z mikrofonem po Polsce. I ze Skowronem na szpicy, który sam rozmawia z sołtysami, rolnikom pomaga sprzedawać ziemniaki, promuje powiatowych entuzjastów i wiejskie siłaczki. Jest tam, gdzie właśnie zamknęli ostatnią pocztę i tam, skąd kolej już więcej nie odjedzie. Robi swoje radio o ludziach i dla ludzi. Robi to na przekór receptom, co ponoć dziennikarze muszą robić, by przetrwać. On trwa i pociąga za sobą innych, promując zakładanie spółdzielni.
Sam przez to, co robi, mógłby być wspaniałym tematem dla mediów. I wreszcie się tego doczekał. Ale w „Polityce”, „Wyborczej” czy „Newsweeku” nie ma Skowrona misjonarza. Jest Skowroński, funkcjonariusz PiS. Bo na takiego łatwo urządzić polowanie z nagonką. Ale jeśli nie uda się go ustrzelić, to może ten typ dziennikarstwa któremu służy, paradoksalnie się wzmocni. Bo dla innego żadne stowarzyszenia nie są potrzebne.
Piotr Legutko