Brytyjscy właściciele farm wiatrowych dostawali miliony za to, by w czasie wietrznej pogody ich wiatraki były wyłączone.
Brytyjski dziennik Daily Mail ujawnił, że dystrybutorzy energii w Wielkiej Brytanii płacili właścicielom farm wiatrowych za gotowość do wyłączenia wiatraków w czasie zbyt wietrznej pogody. Gdy w czasie zbyt porywistego wiatru wiatraki były rzeczywiście wyłączane, ich właściciele dostawali dodatkowo spore kwoty w ramach odszkodowań. Jak ujawniła gazeta National Grid, państwowy dystrybutor energii elektrycznej tylko w zeszłym roku wydał 34 miliony funtów na to, by wiatraki nie produkowały prądu.
Wiatraki produkują prąd wtedy, gdy wieje wiatr. Dlaczego więc wyłączać je, gdy wiatru jest dużo? Wiatraki pod względem produkcji energii elektrycznej są nieprzewidywalne. Nie da się przewidzieć nawet na kilka dni do przodu, jaka będzie siła wiatru. Gdy wiatr będzie mocno wiał, wiatraki będą produkowały taką ilość prądu, jaką przewidział producent turbiny. Gdy będzie wiało słabiej, będą produkowały „na pół gwizdka”. Może się jednak zdarzyć i tak, że wiatr będzie za słaby, by wiatrak ruszyć. A wtedy elektrownie wiatrowe nie produkują prądu wcale. Po to, by w takich sytuacjach nie zabrakło prądu w sieci, buduje się np. elektrownie gazowe – po to, by zapewnić wystarczającą ilość energii. Specjaliści twierdzą, że po to, by sieć energetyczna była stabilna, po to by nie było ani nadmiaru energii w sieci (gdy mocno wieje) ani jej niedoboru (gdy nie wieje wcale), wiatraki powinny stanowić niewielki procent źródeł energii. Tyle teoria. Praktyka jest taka, że w wielu krajach polityka energetyczno–klimatyczna doprowadziła do sytuacji, w której wiatraków jest za dużo.
Pomijając fakt, że prąd przez nie produkowany jest dużo droższy od np. prądu z gazu czy atomu. Wiatraki mogą być źródłem poważnych kłopotów dla sieci energetycznych. Gdy zaczyna mocno wiać, nie sposób z minuty na minutę, a nawet z godziny na godzinę wyłączyć np. elektrowni gazowej. I pojawia się problem, który najłatwiej rozwiązać, przez... wyłączenie wiatraków. Po to, by ich właściciele się nie buntowali (w końcu jak nie sprzedają prądu, tracą pieniądze), płaci się im odszkodowania za nicnierobienie.
W Wielkiej Brytanii śledztwo dziennikarzy Daily Mail wzbudziło duże zainteresowanie. Właściciele farm wiatrowych otrzymują subwencje, a więc nieodpłatną i bezzwrotną pomocy z kasy państwa. Mają też gwarancje kredytowe. Na to mogą liczyć tylko zieloni producenci energii. Ponadto właściciele wiatraków mają zapewniony zbyt energii, którą wyprodukują. Mimo, że ich prąd jest droższy, właściciel sieci nie ma wyboru, musi go kupować. Na to wszystko nałożyły się jeszcze dopłaty za gotowość do wyłączenia i za samo wyłączenie. Jak komentuje gazeta, gdy nieznane fakty ujrzały światło dzienne, eksperci zaczęli postulować większą przejrzystość w systemie dopłat do zielonej energii, z kolei prywatni przedsiębiorcy zaczęli masowo zastanawiać się nad zmianą obszaru swoich działań na zielone technologie. Nie ma się co dziwić. 34 miliony funtów to całkiem sporo pieniędzy.
Tomasz Rożek