Państwo, które twierdzi, że ma władzę „redefiniować” małżeństwo, wykracza poza granice swoich kompetencji. A gdy owo przekraczanie granic zostaje umocowane w konstytucji lub w prawie stanowym, otwiera się puszka Pandory.
27.09.2012 14:30 GOSC.PL
Dawniej ministranci uwielbiali służyć na ślubach, bo łączyło się to z dopływem gotówki: co najmniej 5 dolarów (wówczas to było coś!), a często bywało, że 10. Od wielkiego dzwonu wyjątkowo hojny drużba wsunął każdemu z ministrantów kopertę zawierającą 25 dolarów – małą fortunę dla chłopca na początku lat 60.
Służenie przy ślubach wiązało się jednak z czymś więcej niż powiększenie zasobności młodzieńczego portfela. Za każdym razem ministranci razem z parą młodą słuchali odczytywanego przez księdza tuż przed słowami przysięgi specjalnie przygotowanego na tę okazję „wezwania”. Warto przypomnieć to wezwanie teraz, gdy idea małżeństwa jest kontestowana w głosowaniach w parlamentach czterech stanów oraz w wyborach narodowych, które odbędą się 6 listopada.
„Moi drodzy przyjaciele: oto zamierzacie wstąpić w związek, który jest najświętszy i najpoważniejszy. Jest najświętszy, bo ustanowiony przez samego Boga. Przez niego dał On człowiekowi udział w najwspanialszym dziele stworzenia, dziele kontynuacji rodzaju ludzkiego. W ten sposób uświęcił ludzką miłość oraz uzdolnił kobietę i mężczyznę by wspierali się nawzajem w życiu dzieci Bożych, poprzez wspólne życie pod Jego ojcowską opieką.
Ponieważ zatem Bóg sam jest jego autorem, małżeństwo ze swojej natury jest świętą instytucją, wymagającą od tych, którzy w nie wstępują, całkowitego i bezgranicznego poświęcenia siebie. Jednakowoż Chrystus, nasz Pan dodał do świętości małżeństwa jeszcze głębsze znaczenie i jeszcze wyższe piękno. Odwołał się do miłości małżeńskiej, by opisać miłość, jaką żywi do swojego Kościoła, czyli do Ludu Bożego, który odkupił swoją własną krwią. To z tego powodu Jego apostoł, św. Paweł, jasno stwierdza, że od tego momentu aż po wieczne czasy małżeństwo powinno być uważane za wielką tajemnicę, intymnie i ściśle połączoną z nadprzyrodzonym związkiem Chrystusa i Kościoła, który to związek jest również wzorem dla małżeństwa.
Żadne większe błogosławieństwo nie może spłynąć na Wasze życie małżeńskie niż czysta miłość małżeńska, lojalna i wierna do samego końca”.
Nie można wyobrazić sobie katolickiego księdza wypowiadającego te słowa tuż przed gejowskim „ślubem”. Ta niemożność właśnie ilustruje kilka teologicznych obiekcji, jakie katolicy mają wobec twierdzenia, że pary tej samej płci mogą „brać ślub”. „Małżeństwo” homoseksualne sprzeciwia się porządkowi boskiemu wbudowanemu w stworzenie oraz Ewangelii, bo „małżeństwo” takie ze swojej natury nie może być owocne wskutek zjednoczenia w jedno ciało, i jako że z definicji zakłada grzech ciężki, nie może być obrazem miłości oblubieńczej Chrystusa do Kościoła. Tak więc katolicy wspierający „małżeństwa” homoseksualne są głęboko pogubieni, jeśli chodzi o rozumienie Słowa i Sakramentu – podwójnego fundamentu katolickiego życia.
W kategoriach polityki państwowej, katolicka krytyka „małżeństw” jednopłciowych wiąże się z ideą sprawiedliwego państwa, obecną w katolickiej nauce społecznej. Właściwie rozumiane, małżeństwo jest jedną ze społecznych instytucji, stojących przed państwem, zarówno w znaczeniu czasowym (małżeństwo istniało zanim powstało państwo), jak i w odniesieniu do głębokiej prawdy zakorzenionej w ludzkiej kondycji. Sprawiedliwe państwo rozpoznaje bez dyskusji małżeństwo jako aksjomat i stara się chronić oraz wspierać tę podstawową instytucję społeczną.
Z drugiej strony państwo, które twierdzi, że ma władzę „redefiniować” małżeństwo, wykracza poza granice swoich kompetencji. A gdy owo przekraczanie granic zostaje umocowane w konstytucji lub w prawie stanowym, otwiera się puszka Pandory niechcianych konsekwencji. Bo jeśli państwo może zadekretować, że dwóch mężczyzn bądź dwie kobiety mogą stanowić małżeństwo, to dlaczego nie jeden mężczyzna i dwie kobiety? Dwie kobiety i dwóch mężczyzn? To nie są fantazje paranoika; sprawa poliandrii i poligamii jest obecnie opracowywana na łamach prestiżowych czasopism prawniczych.
Ponadto jeśli państwo może autorytarnie zdefiniować „małżeństwo”, to dlaczego nie inne podstawowe relacje międzyludzkie, jak te między rodzicem a dzieckiem, lekarzem a pacjentem, prawnikiem a klientem, czy księdzem a penitentem? Nie ma wówczas żadnego uzasadnienia, by tak się nie działo. Zatem „małżeństwo” homoseksualne jest jeszcze jednym wyrazem łagodnego totalitaryzmu, który Benedykt XVI trafnie nazywa „dyktaturą relatywizmu”.
6 listopada ludzie sumienia powinni mieć na uwadze te argumenty oraz deklarację programową Partii Demokratycznej o poparciu dla projektu wprowadzenia „małżeństw” jednopłciowych.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
tłum. MD
George Weigel