Bartosz Kownacki, adwokat części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej jest wzburzony próbami tłumaczenia, że trumny ofiar nie były otwierane, bo rodziny nie złożyły odpowiednich wniosków. - Nie złożyły ich, bo urzędnicy powiedzieli im, że trumien otwierać nie wolno - mówi prawnik, dodając, że mamy do czynienia z cynizmem i przekroczeniem wszelkich granic przyzwoitości.
Mec. Kownacki wspomina, że trumnę z ciałem męża chciała otworzyć m.in. Magdalena Merta, żona śp. wiceministra kultury Tomasza Merty. Co więcej, na jej życzenie modlitewne czuwanie przy trumnie męża odbyło się w ich domu.
Adwokat, a zarazem poseł PiS, przyznaje, że obowiązuje w Polsce przepis, wedle którego raz zamkniętej trumny nie wolno otworzyć. Nie jest to jednak zakaz absolutny, a jedynie przepis porządkowy, mający na celu ochronę przez zakażeniami. Tymczasem prawo karne pozwala na otwarcie trumny, a nawet przeprowadzenie sekcji zwłok. Zresztą, najlepszym dowodem, że można to było zrobić jest fakt, że trumny pary prezydenckiej zostały jednak otwarte.
- Gdybym przed pogrzebem był pełnomocnikiem rodziny, która chce otworzyć trumnę i był pytany, czy wolno to zrobić, odpowiedziałbym, że tak - mówi Mec. Kownacki. Dodaje, że radziłby najpierw uzyskać zgodę powiatowego inspektora sanitarnego, a w przypadku jej braku - otworzyć trumnę na zasadzie stanu wyższej konieczności. Przede wszystkim jednak próbowałby najpierw wymóc na prokuraturze przeprowadzenie w Polsce sekcji zwłok.
Adwokat uważa, że obowiązek przeprowadzenia sekcji wynikał z art. 209 kodeksu postępowania karnego („Jeżeli zachodzi podejrzenie przestępnego spowodowania śmierci, przeprowadza się oględziny i otwarcie zwłok”). Owszem, można by uznać, że owa sekcja została przeprowadzona przez Rosjan w ramach pomocy prawnej. Jednak - jak zauważa prawnik - jeśli polska prokuratura miała możliwość samodzielnego dotarcia do dowodów, to powinna z tej możliwości skorzystać, zwłaszcza, że rodziny ofiar katastrofy, które udały się do Moskwy, już wtedy uważały, nie wszystko jest w porządku. Co więcej, niektórzy polscy biegli byli gotowi jechać do Rosji na zasadzie wolontaryjnej i pomóc w przeprowadzaniu czynności w sprawie, której skala była przecież ogromna. Pisali w tej sprawie do premiera. Donald Tusk uznał jednak, że nie jest to potrzebne. Zbyt mało było też na miejscu polskich prokuratorów.
- W ten sposób strona polska wzięła odpowiedzialność na siebie - podsumowuje mec. Kownacki.
jdud