"Litera prawa" niszczy życie niewinnych ludzi. By to naprawić, potrzebny jest ktoś z zewnątrz "środowiska prawniczego".
24.09.2012 09:40 GOSC.PL
Jarosław Gowin nie od dziś jest na celowniku środowisk prawniczych, które mają za złe Donaldowi Tuskowi, że na stanowisko ministra sprawiedliwości powołał jakiegoś tam filozofa, a nie krew z ich krwi i kość z kości – byłego prokuratora, sędziego, lub przynajmniej profesora nauk prawnych. Poszedł w poprzek zakodowanej w umysłach wielu ludzi zasadzie, że ministrem zdrowia musi być koniecznie lekarz, ministrem edukacji nauczyciel, a rolnictwa – absolwent Akademii Rolniczej. Sam zainteresowany dał im pożywkę do dalszych ataków, stwierdzając, iż ma „w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych”.
Trudno powiedzieć, co rozsierdziło prawników bardziej: stwierdzenie o nosie i przepisach, czy o sitwie i części środowisk. Z pewnością dały prawnikom pretekst do podnoszenia argumentu niekompetencji Gowina. W końcu prawnicy zawsze trzymają się litery prawa, a jednocześnie jej ducha. Tak jak w przypadku historii Marka Lisowskiego, którą wczoraj przypomniał program „Państwo w państwie” nadawany przez Polsat. Na podstawie Art. 249 § 1. , który mówi, że „środki zapobiegawcze można stosować w celu zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania, a wyjątkowo także w celu zapobiegnięcia popełnieniu przez oskarżonego nowego, ciężkiego przestępstwa; można je stosować tylko wtedy, gdy zebrane dowody wskazują na duże prawdopodobieństwo, że oskarżony popełnił przestępstwo” mężczyznę umieszczono na kilka miesięcy w areszcie. Na podstawie zeznań świadka koronnego oskarżono go o kierowanie grupą przestępczą. Lisowski jest sparaliżowany od dwudziestu kilku lat. Nie może się poruszać, nawet samodzielnie wypróżnić, wymaga cewnikowania. Gdy Lisowski sygnalizował w więzieniu w Czarnem, że musi się wypróżnić, lekarze i pielęgniarze mówili mu: „no to rżnij w łóżko”, albo „zjedz na noc jabłuszko”. Gdy po 10 dniach mężczyzna spuchł, pielęgniarka kazała go zanieść do łaźni. - Możesz tu siedzieć nawet do czwartku, mam czas – powiedziała. Ostatecznie zrobił kupę po 14 dniach, później długo leżał w odchodach.
Oczywiście temu, że Lisowski nie był cewnikowany, nabawił się odleżyn i nie mógł korzystać z leków, bo podobno zawierały narkotyki, winien nie jest prokurator Jarosław Dyko z Wrocławia, który wnioskował o wydanie nakazu aresztowania i wierzył na słowo świadkowi koronnemu, iż podejrzany kierował grupą przestępczą będąc jednocześnie operowanym i później w śpiączce. Winy nie ponosi także sędzia, który klepnął z automatu wniosek. Podobnie jak inni sędziowie i prokuratorzy nie ponoszą odpowiedzialności za to, że polski wymiar sprawiedliwości oceniany jest w Europie bardzo słabo, że przegrywamy kolejne sprawy przed ETPC, a procesy sądowe ciągną się latami, przez co wielu obywateli nie ufa wymiarowi sprawiedliwości. Winien jest Jarosław Gowin, który nie chce przestrzegać litery prawa.
Mimo błędów, które minister sprawiedliwości być może popełnia, jego urzędowanie jest szansą na zmianę obecnej sytuacji. Wbrew wygodnie umoszczonym na posadkach, idącym na skróty, niszczącym nierzadko życie niewinnych ludzi prokuratorom i sędziom. Czasem potrzebny jest ktoś, kto nie tylko ślęczy w paragrafach, ale wie także, jaki wpływ mają one na rzeczywistość.
Stefan Sękowski