Afera wokół zdjęć ze szkoły w Lubinie pokazuje, jak plastycznym materiałem jest opinia publiczna.
21.09.2012 13:48 GOSC.PL
Nie podoba mi się zabawa z całowaniem kolan. Wiele innych zabaw też nie budzi mojego entuzjazmu, dlatego nie brałem i nie biorę w nich udziału. Gdy jednak ktoś bierze udział, prokuratora na niego nie wzywam, ani telewizji nie sprowadzam.
Afera wokół otrzęsin w lubińskiej szkole salezjańskiej to kolejny dowód na to, że nie trzeba igły, żeby zrobić widły. A nawet drzewo iglaste. Wystarczy normalna rzecz, byle tylko miała jakąkolwiek skazę, byle towarzyszyła jej jakaś niezręczność, pomyłka, błąd jakiś, cokolwiek, o co dałoby się zahaczyć.
Jak to działa, doświadczyłem na własnej skórze kilka lat temu. Wybuchła wtedy afera na całą Polskę o rzekomo rasistowski obrazek wydany przez „Małego Gościa”. Jeden z kilkudziesięciu żartobliwych obrazków-komentarzy do niedzielnych czytań przedstawiał Murzynka, który mówił „Szkoda, że modlitwa nie rozjaśnia także skóry”. Taka drobna wpadka, bez żadnych rasistowskich intencji, co było oczywiste dla każdego, kto choć trochę znał „Małego Gościa”. Ale ktoś to dał do telewizji. Potem sprawą zajęła się prokuratura, ówcześni pracownicy „Małego Gościa”, więc i ja, zeznawali na policji. Powstała z tego księga akt, a gdy prokuratura umorzyła w końcu sprawę, sędzia przyjął zażalenie i śledztwo toczyło się od nowa, żeby po roku skończyć się tym, czym musiało, czyli niczym. Z górą rok później w TVN leciał program o rasizmie w Polsce i zobaczyłem – a jakże – znany sobie obrazek i usłyszałem komentarz dający rzeczonemu rasizmowi odpór.
Dla mnie najbardziej irytujące były potem telefony od zatroskanych „współbraci w wierze”, którzy napominali nas, że tak nie należy, że trzeba uważać, że jesteśmy zobowiązani do szczególnej troski… tratatata. Tak jakbyśmy tego nie wiedzieli i jakbyśmy mieli zwyczaj obrażać Murzynków. Przepraszam, Afroafrykanów.
Niewiele dziś trzeba, żeby dostać się na czołówki w telewizji i na pierwsze strony gazet. Wystarczy trafić na „życzliwego”, który zainteresuje dowolną sprawą ścigającego się ze szczurami dziennikarza, żeby się o tym przekonać. I o tym, jak dalece nieprawdziwy może być stworzony wokół sprawy klimat.
Coś podobnego spadło teraz na lubińską szkołę z jej dyrektorem w roli głównej. Niebotyczna histeria wokół czegoś, co zasługuje najwyżej na kwaśną minę.
„Zgorszenie na całą Polskę” – słyszę teraz. Jeśli coś tu jest gorszącego, to ta hienowata troska mediów o moralność dzieci. Hienowata, powtarzam, bo autorzy całego jazgotu mają w głębokim poważaniu dobro dzieci i czyjekolwiek. Chodzi wyłącznie o poczytność, oglądalność i klikalność.
Jeśli ktoś kompetentnie może wypowiedzieć się o dobru dzieci, to ich rodzice. Bo jeżeli ktoś naprawdę dzieci kocha, to właśnie oni. A tak się składa, że rodzice uczniów salezjańskiej szkoły stoją murem za dyrektorem i jasno oświadczają, że o otrzęsinach wiedzieli (zresztą szkoła zdjęcia z nich umieszczała na swojej stronie) i nie widzieli w tym niczego złego. A skoro tak, to nic nam do tego. To powinno być dla nas przesądzające, bo oni znają sprawę z bliska i wiedzą, jak jest, a my nie. Jeśli „opinia publiczna” nagle oburza się tym, co w ciągu kilku lat nie budziło zastrzeżeń żadnego z rodziców, to znaczy, że oburza się fałszywym wizerunkiem, spreparowanym na potrzeby drapieżnego rynku newsów. Na ten wizerunek składają się zdjęcia wyrwane z kontekstu, zamazane twarze dzieci (co natychmiast budzi skojarzenia z ciężkim przestępstwem) i komentarze przemądrzałych „fachowców od wychowania”, którzy często dlatego zajmują się cudzymi dziećmi, że z własnymi im nie wyszło.
Bezduszny robi się świat, w którym paragrafy zastępują uczucia i w którym nie ma miejsca na wygłupy – również takie, które nie muszą mi się podobać.
Ja do tej histerii ręki nie przyłożę. Nie chcę pluć sobie w brodę, gdy kiedyś urzędnicy przyjdą „ratować” moje dzieci.
Franciszek Kucharczak