Przyszłość sprawy pro-life

„Ekonomia, głupcze!” – pamiętne słowa Jamesa Carville’a, które stały się hasłem kampanii wyborczej Billa Clintona w 1992 r., będą według powszechnego przekonania czynnikiem decydującym podczas tegorocznych wyborów.

Być może to prawda. Jednak trzeba pamiętać, że stawką jest tu również przyszłość sprawy pro-life w Ameryce, jako że katolicy poważnie traktują swoje obowiązki wyborcze.

Sędzia Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg ma 79 lat. Sędziowie Antonin Scalia i Anthony Kennedy mają po 76 lat. Sędzia Stephen Breyer ma 74 lata. Prezydent wybrany z listopadzie prawdopodobnie mianuje dwóch nowych sędziów, a w ciągu następnych czterech lat ma prawo mianować do czterech kolejnych. Jeśli następny prezydent zastąpi sędziów Ginsburg, Breyer, i Kennedy ludźmi, którzy uważają, że sprawy Roe v. Wade (1973) i Casey v. Planned Parenthood (1992) zostały źle rozstrzygnięte, pojawią się szanse na to, by zgromadzić większość 7:2, będącą w stanie uchylić te okropne decyzje. Pozwoliłoby to cofnąć do sądów stanowych spór na temat aborcji (i innych zagadnień moralnych odnoszących się do życia, jak np. eutanazja). W wyniku tego opcja pro-life wygrałaby w kilku stanach (przypuszczalnie w większości), zaś w kilku przegrała. Biorąc pod uwagę wyniki niedawnych ogólnokrajowych badań opinii wykazujących, że po stronie pro-life opowiada się większość społeczeństwa po raz pierwszy od długiego czasu, warunki sprzyjałyby temu, by prawnie tę sprawę mocno popchnąć do przodu.

Jeśli nastąpiłaby sytuacja odwrotna: sędziego Scalia (oraz sędziów Ginsburg i Breyer, a prawdopodobnie także Kennedy) zastąpiono by w następnej kadencji prezydenckiej kandydatami przychylnymi orzeczeniom Sądu Najwyższego w sprawach Roe i Casey, skrajnie liberalne prawo proaborcyjne ustanowione przez te dwa rozstrzygnięcia zostałoby wzmocnione w ustawodawstwie federalnym na kolejnych 30 lat. Działalność pro-life funkcjonowałaby dalej, ale wśród znacznie większych ograniczeń ze strony prawa federalnego.

Tragedią narodową jest fakt, że ten wybór jest przedmiotem rozgrywki stronnictw politycznych. Zaraz po wyborach w 1992 roku kilkoro z nas zebrało się wokół gubernatora Roberta Caseya z Pennsylvanii, aby zapobiec nominowaniu przez Demokratów prezydenta Clintona w 1996 r. Zwolennicy Clintona zablokowali przemówienie Caseya na konwencji Demokratów w 1992 r., ze względu na jego silne zaangażowanie na rzecz pro-life połączone z poparciem ze strony ważnej grupy wyborców tzw. „Demokratów Reagana”. Wcześniej dwa razy wybrano go na gubernatora najistotniejszego spośród tzw. „swing states”, czyli stanów, gdzie szanse obu partii są mniej więcej równe. Niezależnie od tego, czy odebrałby Clintonowi nominację Demokratów, jego silna kampania w 1996 r. osiągnęłaby dwa niezwykle istotne cele: uświadomiłaby, że sprawa pro-life jest sprawą ponadpartyjną oraz, że Partia Demokratyczna swobodnie jest w stanie pomieścić gorliwych obrońców życia.

Taki obrót wydarzeń byłby fantastyczny. Mógłby nawet przejść do historii. Jednak do tego nie doszło. Gubernator Casey podupadł na zdrowiu, konkurent dla prezydenta Clintona nigdy się nie pojawił, a ilość zwolenników pro-life w szeregach Partii Demokratycznej potem już tylko malała. To wszystko doprowadziło ostatecznie na początku roku 2010 do tego, że Demokraci opcji pro-life w Izbie Reprezentantów przechylili szalę zwycięstwa na rzecz reformy zdrowia Obamy, a jej realizatorzy w tej chwili dobijają wolność religijną i pytają ubezpieczycieli stomatologicznych, czy uwzględniają w swoich planach ubezpieczeniowych pokrycie kosztów aborcji. Wszystko to w imię absolutnie nieograniczonego, ufundowanego przez rząd prawa do aborcji na życzenie.

Jako naturalny spadkobierca klasycznego ruchu praw obywatelskich, idea pro-life powinna być sprawą ponadpartyjną. Z całą pewnością powinni ją wspierać postępowi katolicy. A jednak już w 1967 r. Richard John Neuhaus, wówczas pastor luterański i weteran obrony praw człowieka, w artykule opublikowanym w magazynie „Commonweal” ostrzegł swoich współtowarzyszy z lewicy, że zdradzają ideę praw obywatelskich, flirtując ze „zliberalizowanym” prawem aborcyjnym. Artykuł Neuhausa został nagrodzony przez Catholic Press Association, ale teraz czasy się zmieniły. A jako że Partia Demokratyczna jest coraz bardziej nieprzejednana w kwestii aborcji (z rzadkimi wyjątkami, jak kongresman Dan Lipinski z Illinois, prawdziwy bohater pro-life) idea pro-life została porzucona przez dawną koalicję broniącą praw człowieka, nawet pomimo tego, że społeczność Afroamerykanów jest dziesiątkowana dzięki prawu dopuszczającemu aborcję.

Tak czy inaczej, stawka dla opcji pro-life w roku 2012 nie mogłaby być większa. Ludzie sumienia muszą osądzać sytuację we właściwy sposób.

George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie

tłum. MD

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

George Weigel