Nie tylko w Szwecji pielęgniarki i położne, wbrew sumieniu, asystują przy zabijaniu małych ludzi…
18.09.2012 13:02 GOSC.PL
Bohaterka artykułu „Pro - life po szwedzku”, pielęgniarka, opisuje traumę, przez którą przeszła w szpitalu, który nie tylko leczy ale też zabija. Asysta przy tzw. „późnej aborcji” dziecka dwudziestotygodniowego. „Kobieta, u której przeprowadzano aborcję, otrzymała środek, który miał zabić dziecko. Następnie miała urodzić je martwe. Kiedy dziecko urodziło się, zobaczyliśmy, że stało się to, co niemożliwe. Ono nadal żyło i próbowało zaczerpnąć powietrza. Poinstruowano mnie, że mam zabrać je tak, aby matka nie widziała dziecka. Następnie włożyć je do specjalnie przygotowanej misy i…przykryć pokrywą tak, aby odciąć mu dopływ powietrza. Miałam trzymać tę pokrywkę tak długo, aż dziecko przestanie oddychać. Później miałam włożyć je do plastikowej reklamówki z napisem odpady do spalenia”.
I co? Nic oczywiście, bo gdy się zgodnie z prawem zabija ludzi, niewielu krzyczy. Ustalone procedury, i tyle... Zero stresu, zero kontrowersji, zero wyrzutów sumienia. Jest „płód” - jest odpowiednie „prawo”, jest praktyka medyczna więc… nie ma „płodu”.
„Stałam tam i płakałam. Nie umiałam wrócić na oddział. Przerwałam zarówno praktykę, jak i całe studia” - opowiada bohaterka tekstu. Przerażające, prawda? Ze względu, rzecz jasna, na dziecko. Ale również - na asystującą z konieczności, pielęgniarkę. Łamano jej sumienie, aż musiała zrezygnować z marzeń o zawodzie, z drogi, którą wybrała, z własnego powołania... W każdym innym przypadku, zamach na wolność sumienia, byłby piętnowany publicznie, a poszkodowany mógłby dochodzić swoich praw w sądzie. W każdym innym. Z jednym tylko wyjątkiem: gdy chodzi o ludzkie życie w fazie prenatalnej.
Już prawie słychać komentarze: „Ale to w Szwecji! W tym centrum zepsucia, liberalizmu, wszelkiego zła”! Przecież w Szwecji obowiązuje jedna z najbardziej liberalnych ustaw aborcyjnych na świecie: „zabiegi” można wykonywać do 18. tygodnia ciąży, a żeby przeprowadzić ją do 22 tygodnia, wystarczy pozwolenie specjalnej instytucji. Rocznie, w nieco ponad 9 - milionowym państwie, ginie ok. 40 000 nienarodzonych dzieci.
I tu wypada napisać wprost: „I cóż, że ze Szwecji”?! W Polsce, choć nie na tak dramatyczną skalę, sytuacja jest… podobna. Przecież zgodnie z istniejącym prawem można uśmiercać chore dzieci. Kilka lat temu historię jednej z polskich położnych opisywałam w reportażu „Krótkie historie o terminowaniu”. Polska położna Iwona (imię zmienione), musiała pakować (jeszcze żyjące) małe dzieci do słoików z formaliną. Musiała asystować przy legalnych aborcjach, bo tego wymagały jej przełożone, bezpośredni szefowie. Również zrezygnowała.
Obecnie, nie jest lepiej. W klinikach, w których przeprowadza się legalne zabiegi przerywania ciąży, pracują ludzie, którzy czują, myślą, w domach wychowują własne dzieci. Ktoś powie: nie muszą tak pracować. Jasne. Tyle tylko, że nie każdy ma możliwość porzucenia pracy, znalezienia innej…
Wiem, choćby z listów, jakie napływają do redakcji, że niektóre z położnych rzeczywiście rezygnują i szukają zatrudnienia na własną rękę w miejscach, w których ich sumienie nie jest łamane. Inne nie mają śmiałości lub możliwości zmiany pracy. Cierpią w ciszy.
Opisywana sytuacja jest zresztą o tyle zaskakująca, że w świetle obowiązującego prawa teoretycznie położna może odmówić asystowania przy „zabiegach”. Niby obowiązuje przecież tzw. klauzula sumienia. Jednak gdy teoria styka się z praktyką, część położnych słyszy: „nie podoba się pani praca? Na pani miejsce jest dziesięć chętnych”.
Wiem, choćby z rozmów z byłymi pracownicami szpitali, że położne boją się nawet między sobą mówić o traumie asysty przy aborcjach. Boją się również skarżyć na przełożonych, którzy wymuszają na nich konkretne zachowania.
Więc co robić? Łączyć się i jednoczyć. A potem - wspólnie działać. Jeśli ktoś z Państwa wie o podobnych przypadkach lub zna położne, pielęgniarki, które doświadczyły łamania sumienia, proszę o kontakt: agata.puscikowska@gosc.pl
Agata Puścikowska