Kandydat Republikanów do Białego Domu Mitt Romney stara się zjednać sobie sympatię hiszpańskojęzycznych wyborców - rosnącej w siłę mniejszości etnicznej, która w zdecydowanej większości popiera prezydenta Baracka Obamę.
Romney wygłosił w poniedziałek przemówienie na dorocznej konferencji U.S. Hispanic Chamber of Commerce, organizacji reprezentującej interesy latynoskiego biznesu. Pod wieczór tego dnia (czasu lokalnego) ma udzielić wywiadu hiszpańskojęzycznej telewizji Telemundo.
W wystąpieniu w latynoskiej Izbie Handlowej Romney podkreślił, że powolny wzrost gospodarki i bezrobocie uderzają szczególnie w Latynosów, i obiecywał, że jeśli zostanie prezydentem, poprawi ich sytuację materialną.
"Wszyscy są narażeni na dolegliwości związane z problemami tej gospodarki, ale hiszpańskojęzyczna społeczność ucierpiała z ich powodu szczególnie. W biedzie żyje dziś ponad 2 miliony więcej Latynosów niż wtedy, gdy prezydent Obama obejmował rządy" - powiedział kandydat GOP.
Romney zraził sobie Latynosów zapowiedziami twardej polityki przeciw nielegalnej imigracji. W czasie republikańskich prawyborów wezwał obcokrajowców bez prawa pobytu w USA, aby się "sami deportowali".
Zapowiedział też, że jeśli zostanie prezydentem, zawetuje ustawę "DREAM" (skrót od jej angielskiej nazwy, ale też: Marzenie), która - według projektu czekającego na uchwalenie w Kongresie - ma otworzyć młodym nielegalnym imigrantom drogę do legalizacji pobytu i pracy w USA, a z czasem nawet obywatelstwa amerykańskiego.
Ustawa utknęła w Kongresie, zablokowana przez Republikanów. W lipcu jednak Obama, w drodze rozporządzenia prezydenckiego, wstrzymał deportacje młodych nielegalnych imigrantów i stworzył im możliwość starań o legalizację.
W praktyce korzystają na tym głównie imigranci z Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej, skąd przez zieloną granicę przybywa najwięcej cudzoziemców.
Według sondaży ponad 63 procent Latynosów popiera Obamę i tylko ok. 35 procent - Romneya. Republikanie liczą jednak, że choćby niewielkie zmniejszenie tej przewagi w kluczowych "swing states", czyli stanach, gdzie szanse obu kandydatów są wyrównane, jak Ohio czy Floryda, może przechylić szalę na korzyść Romneya.
Obama tymczasem prowadził w poniedziałek kampanię wyborczą w Ohio. Odwiedził tam Cincinnati, miasto położone w regionie, którego mieszkańcy tradycyjnie popierają raczej kandydatów republikańskich.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mc/