Dyrektor szpitala, w którym dokonuje się aborcji, łamie prawo. Choć ma prawny obowiązek udzielenia informacji o procedurach medycznych, odmówił nam kilkakrotnie. Czego się zatem boi, skoro „zabieg” jest zgodny z prawem?
W sierpniu Fundacja Pro - prawo do życia wystosowała list do prof. Mirosława Wielgosia, kierownika Kliniki Położnictwa i Ginekologii Szpitala Klinicznego im. Dzieciątka Jezus w Warszawie. Pyta w nim, w jaki sposób zabijane są w niej dzieci nienarodzone. Lekarz jednak odpowiedzi nie udzielił. Obrońcy życia rozpoczęli więc systematyczne pikiety przed szpitalem. Na to już oburzył się dyrektor, prof. Janusz Wyzgał i zaczął straszyć proliferów sądem.
Próbowaliśmy skontaktować się w tej sprawie z dyrektorem. Przez pierwsze dwa dni był nieosiągalny. Rzecz zrozumiała. Dyrektor – ważna postać – ma mnóstwo obowiązków. To uroczystości na Uniwersytecie Medycznym, to spotkania z gośćmi. Niestety, dla "Gościa Niedzielnego" czasu nie znalazł. Kiedy zadzwoniłem do sekretariatu dyrektora po raz kolejny w środę, otrzymałem już inną informację. Profesor jest obecny, ale rozmawiać ze mną nie będzie. Uświadomiłem sekretarkę, że chciałbym zapytać jedynie o przebieg procedur medycznych dokonywanych w Klinice Położnictwa i Ginekologii. Do udzielenia takich wiadomości dyrektor jako szef publicznej placówki jest zobowiązany. Tym bardziej, że „zabiegi” przeprowadzane w jego szpitalu są przecież legalne (tzn. zgodne z obowiązującym w Polsce prawem), więc nie ma chyba podstaw, aby dyrekcja nie udzieliła takiej informacji. Rozmówczyni obiecała jeszcze raz poinformować szefa o temacie moich pytań i poprosiła o telefon za jakiś czas. Po godzinie dowiedziałem się, że Janusz Wyzgał nie zmienił zdania i odmawia udzielania jakichkolwiek informacji.
Problem w tym, że jako dyrektor publicznej placówki profesor nie ma prawa odmówić ujawnienia takich danych. Obowiązek taki nakłada na niego Ustawa o dostępie do informacji publicznej z dnia 6 września 2001 r. Art. 3 tej ustawy mówi, że prawo do informacji publicznej obejmuje prawo do uzyskania informacji w takim zakresie, w jakim jest to istotne dla interesu publicznego (a sprawa tak delikatna i budząca kontrowersje jak życie nienarodzonych dzieci z pewnością jest istotna). Zobowiązane do niezwłocznego udzielania informacji są zaś osoby reprezentujące jednostki organizacyjne, które wykonują zadania publiczne, lub dysponują majątkiem publicznym. Takim zaś majątkiem dysponuje warszawski szpital.
Pomyślałem, że być może dyrektor zwyczajnie nie jest poinformowany i w natłoku codziennych obowiązków o tym właśnie prawie zapomniał. Powiedziano mi jednak, że profesor o tym wie i świadomie odmawia informacji.
Naturalnie rodzi się pytanie dlaczego odmawia? Podkreślał przecież, że aborcja dokonywana w jego szpitalu jest zgodna z prawem. Czy gdybym zapytał o to, w jaki sposób leczy się złamaną rękę również nie uzyskałbym informacji? A może taką sama tajemnicą jest objęta procedura mierzenia ciśnienia? Albo zabieg usuwania migdałków?
Dyrektor Wyzgał jednak czegoś się obawia. Być może tego, że opisanie prawdy o sposobach przeprowadzania aborcji uświadomiłoby społeczeństwo, że tak naprawdę to nie zwykły zabieg, ale zabijanie w majestacie prawa? I wtedy okazałoby się, że obrońcy życia mają rację, a na rękach ginekologów ze szpitala Dzieciątka Jezus są ślady krwi niewinnych dzieci.
Przeczytaj także komentarz Szpital im. Heroda od rzezi niewiniątek
Wojciech Teister