Słowo likwidacja źle się kojarzy. Zwłaszcza w edukacji.
12.09.2012 10:29 GOSC.PL
W swoim expose Jarosław Kaczyński zaproponował likwidację gimnazjum, bo „kompletnie się nie sprawdziło”. To samo powtórzył Leszek Miller. Szef SLD również chce powrotu do ośmioklasowej podstawówki i czteroletniego liceum. Obaj politycy wieszcząc rychły koniec gimnazjów mają pewność, że mówią to, co ludzie chcą usłyszeć. I są w błędzie.
To prawda, gimnazja nie mają dobrej opinii, zwłaszcza w miastach, nie tylko dlatego, że to szkoły, gdzie jest najwyższy wskaźnik przestępczości wśród nieletnich. Sama formuła gimnazjum ma więcej wad niż zalet. Przede wszystkim każda zmiana środowiska jest dla młodego człowieka trudna, a w okresie dojrzewania owocuje problemami wychowawczymi. Trzy lata to też za mało, by szkoła mogła odcisnąć na dziecku swoje piętno. Pierwszy rok poświęca się aklimatyzacji, a trzeci – przygotowaniu do testów końcowych.
Ale wszystkie wady nie uzasadniają przeprowadzania w oświacie kolejnej rewolucji. Nawet, jeśli jest to kotrrewolucja w stosunku do ostatniej reformy. Edukacji potrzeba jak tlenu spokoju, stabilizacji, a nie permanentnych wstrząsów. Poza tym słowo likwidacja w kontekście szkolnym budzi dziś wyłącznie lęk. Wpisanie go w program opozycji, owszem, może przysporzyć głosów, ale jedynie obecnej władzy.
Co wcale nie znaczy, że ma ona lepszy pomysł na edukację. Minister Szumilas przypomina nam o tym na każdym kroku, ostatnio broniąc gimnazjum podczas spotkania w Częstochowie argumentem, że absolwenci tych szkół nie lokowali pieniędzy w Amber Gold. „Swoje oszczędności ulokowali tam ci, którzy są w większości ze starej szkoły. Gdyby byli lepiej wyedukowani ekonomicznie, nie uwierzyliby w cuda” – stwierdziła pani minister, po raz kolejny utwierdzając w nas pewność, że nie jest właściwym człowiekiem na stanowisku sternika polskiej szkoły.
Sam pomysł, by temat gimnazjów stał się przedmiotem publicznej debaty jest słuszny. Należy jednak trzymać się mocno realiów. Nie domagać się likwidacji, ale też nie opowiadać o sukcesie tych szkół. Na pewno warto porozmawiać o powrocie do pierwotnego pomysłu, jaki przyświecał reformie sprzed kilkunastu lat, czyli „spinaniu” gimnazjów ze szkołami średnimi. Podstawa programowa już zresztą poszła w tym kierunku. Tworzenie zespołów szkół mogłoby przebiegać ewolucyjnie, tam gdzie są ku temu warunki. I w praktyce doprowadzić do zminimalizowania wad gimnazjum.
Bo na pewno czas powstrzymać szaleństwo kolejnych zmian strukturalnych dokonywanych na całym systemie oświatowym. Nie przyniosły one nam nic dobrego.
Piotr Legutko