Wspólne hobby rodziny, jak piszą w mądrych książkach, scala rodzinę, buduje więzi i relacje.
Rok temu przywlokłam do domu bojownika. Bojownik był czerwony, miał trzy żony (wielożeństwo w przypadku ryb całkowicie dozwolone) i pływał sobie dumnie po niewielkim zbiorniczku. To był prezent urodzinowy dla syna, który zapałał wielkim uczuciem do nieznanej, a podziwianej u kolegów, akwarystyki. I dotąd uporczywie prosił, aż się matka zgodziła. Ojciec co prawda pozostał sceptyczny, ale zgodził się w końcu, rzucając pod nosem na swoje pocieszenie coś o krótkim rybim życiu i słomianym zapale. Szybko się okazało, że w sklepie zoologicznym, w którym bojowniczej rodzinie kupowaliśmy pokarm, są przepiękne i dość osamotnione rybki: gupiki, molinezje, różnorakie glonojady czy przedziwne, mieszkające rzecz jasna w mule, mułojady. I że miło by było rodzinną akwarystyczną hodowlę poszerzyć. Jednak tym razem tata powiedział już stanowcze „nie”. Większe akwarium w domu zabiera miejsce, kradnie pieniądze, prąd i czas! I choć, co prawda, stanowcze ojcowskie „nie” poskutkowało tym, że do bojowników (łagodne się akurat trafiły) w nowym akwarium dołączyły kolorowe rybki różnego gatunku, to tata na ideę akwarystyczną wyniośle obrażony pozostał. I tylko czekał, aż się grzałka zepsuje i będzie rybna zupa. Tymczasem reszta rodziny zaczęła się uczyć (głównie na błędach), które rybki wymagają cieplejszej wody, a które wolą chłodną, które roślinki pięknie się przyjmują, a które wymagają lepszego oświetlenia itd. Akwarium stawało się z każdym tygodniem coraz piękniejsze. Aż tu któregoś pięknego dnia do akwarium została wpuszczona piękna, pręgowana, duża ryba. Ryba szybko pokazała, że jest tak samo piękna, jak agresywna: nadgryzła dwa gupiki. A mimo to zapanowała ogólna radość: tata przekonał się do akwarium! „Bo to bardzo piękna ryba jest”… – tłumaczył zakłopotany. Dziś tata zamienia się w akwarystę amatora. Filtry wymienia, wodę odpowiednimi parametrami ustawia. I aranżuje akwariowe wnętrze, by piękne było i cieszyło oko. I wraz z dziećmi poszerza akwarystyczną wiedzę i pasję. Więc można powiedzieć, że z jednego małoletniego „chcenia”, a potem ojcowskiego sprzeciwu, powstało trwałe dobro, czyli wspólne hobby rodziny. Hobby, które, jak piszą w mądrych książkach, scala rodzinę, buduje więzi i relacje. Tylko… matka, która powinna się przecież cieszyć, zaczęła się przyszłości hobbystycznej rodzinnej obawiać. Co będzie, gdy za kilka lat syn zapała miłością do paralotni? Matka z pewnością powie „stanowcze nie”…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska