Benedykt XVI odwiedza kraj położony w regionie, ogarniętym od lat wojną, także religijną. Tu chrześcijanie nie są bezpieczni. – Potrzebny nam jest silny głos papieża: zostańcie, nie uciekajcie, bądźcie tu świadkami – mówili, czekając na Ojca Świętego.
Lecimy do Libanu tuż przed wizytą Benedykta XVI. Przemierzamy niemal cały kraj – 10 tys. km kw. i 4 mln mieszkańców. Liban przytulony do Morza Śródziemnego wydaje się jakby przygnieciony od północy przez Syrię, a od południa przez Izrael. Geograficznie i politycznie. To kraj wiary, życzliwych, otwartych i spontanicznych ludzi. Muzułmanie i chrześcijanie uczą się siebie kochać i żyć razem. Zawstydza nas dźwięk wzywających pięć razy w ciągu dnia na modlitwę muezinów. I widok tutejszych chrześcijan, odnoszących się z miłością do siebie i do wyznawców islamu. Zaczynamy rozumieć zawołanie Jana Pawła II: „Liban to przesłanie, to światło dla świata”. Benedykt XVI przybywa tu z przesłaniem dla całego Bliskiego Wschodu. Adhortacja apostolska „Ecclesia in Medio Oriente”, którą podpisze na wzgórzu Harissa w bazylice św. Pawła, jest owocem Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów dla Bliskiego Wschodu sprzed dwóch lat. Kiedy lądujemy o trzeciej nad ranem w Bejrucie, termometry wskazują 27 stopni. Wskakujemy, po krótkim targowaniu się, do rozlatującej się taksówki volkswagena. Kierowca wita nas okrzykiem: „Salem alejkum! Welcom to Lebanon” i mija jak szalony konkurencyjne samochody. Co chwila pyta: „Lebanon good?”. Przytakujemy. Przed hotelem na uśpionej ulicy widać czołg i uzbrojonych żołnierzy. – Nie trzeba się bać – wołają z recepcji. Stojący na każdym skrzyżowaniu miasta wojskowi pilnują porządku od czasów wojny domowej (1975–1990) między chrześcijanami a muzułmanami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Bątkiewicz-Brożek