Kana dla małżeństw. Były dialog, przebaczenie, pojednanie i radość. Chodziło o otwarcie na Tego, który „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”.
Życie w biegu, stresie, zapracowaniu, różne mniejsze i większe kłopoty nie sprzyjają pogłębianiu więzi małżeńskiej. Przeciwnie. Długie narzeczeńskie rozmowy po ślubie z roku na rok przechodzą w zdawkową wymianę informacji co, gdzie, za ile. Dyskusje często sprowadzają się do lakonicznych stwierdzeń typu: „W porządku” lub zamierają całkowicie. Wspólnota Chemin Neuf od 1994 r. w Polsce organizuje specjalne tygodnie dla małżeństw, które na nowo chcą odnaleźć siebie. Spotkanie to nazywane jest sesją Kana. To czas, w którym pary mogą pogłębić wzajemną miłość, zrozumienie i jedność. Zastanowić się nad znaczeniem swojego małżeństwa, spotkać ze sobą nawzajem i z Bogiem. Pozwolić Stwórcy, by zmienił „wodę” małżeńskiej codzienności w „wino”. Małżonkowie podczas sesji przebywają nie tylko ze sobą. Pozostają także we wspólnocie z innymi małżeństwami. – Przyjechałam tu, by przede wszystkim być z moim mężem, jednak bardzo dużo dało mi przebywanie także z innymi małżeństwami – opowiada Beata. – Choć każdy przyjechał z jakimiś swoimi problemami, czułam, że nawzajem się wspieramy. W tym roku Kana miała jak nigdy dotąd dwie odsłony. Jedną w lipcu w Krzydlinie Małej k. Wrocławia, drugą sierpniową w Warszawie-Wesołej. Na tę drugą sesję najwięcej małżeństw przybyło z Lublina. W naszym mieście bowiem funkcjonuje jeden z niewielu w Polsce domów Wspólnoty Chemin Neuf. W regionie lubelskim działają też trzy fraternie Kany, skupiające małżeństwa, które po przeżyciu sesji Kana pragną dalej angażować się w pracę dla jedności osoby, rodziny, Kościoła i społeczeństwa. – Jedną z ważniejszych rzeczy w małżeństwie jest codzienne przebaczanie. Nie należy czekać, aż wydarzy się coś wielkiego, co trzeba przebaczyć. Codziennie trzeba przebaczać drobne rzeczy – mówią Mariola i Marcin, którzy na swojej Kanie byli sześć lat temu, a obecnie należą do Wspólnoty Chemin Neuf w Lublinie. – Wtedy nie kumulują się w człowieku złe emocje. – Przyjechaliśmy tu dzięki mojej żonie – opowiada Artur. – Zrobiłem to dla niej. Zapowiedziałem, że nikomu nic o sobie, o nas, nie będę opowiadał. Jak się okazuje, wygląda to trochę inaczej – śmieje się niewysoki przystojny brunet. – Chcę naprawiać nasze małżeństwo, bo choć wiele złego się w nim wydarzyło, wierzę, że jeszcze może być pięknie. – A ja jestem wdzięczna Panu Bogu, że mojego Artura tu przyprowadził – dodaje Jadwiga. – Mam nadzieję, że przestaniemy w końcu zbierać swoje małe granaty i wzajemnie je wobec siebie odpalać. Ewa, drobna blondynka, ściska chusteczkę higieniczną, od czasu do czasu ocierając nią oczy. – Jestem wierząca, mam nawet bardzo bliski, taki osobisty kontakt z Jezusem. Ale od jakiegoś roku nie mam kontaktu z moim mężem. Nie miałam – opowiada. – Przyjechaliśmy tu takim trochę rzutem na taśmę z tzw. listy rezerwowej – dodaje Andrzej, jej mąż. – Rzeczywiście ostatnimi czasy każda nasza rozmowa kończyła się kłótnią. Najczęściej były to kłótnie o głupoty. Ale powodowały ciemność w naszym małżeństwie. Każde z nas oddzielnie przeżywało niezwykłą relację z Panem Bogiem, ale razem, jako małżeństwo, nie potrafiliśmy stanąć przed nim w jedności. Nawet tutaj przez pewien czas się kłóciliśmy. Ale nastąpiła przemiana, cud – śmieją się oboje. – Woda zamieniła się w wino jak w Kanie Galilejskiej. Z dnia na dzień lepiej się rozumieliśmy, zaczęliśmy się tu razem modlić, co ostatnio było niezwykle trudne, wyjaśniliśmy wiele spraw, które nas dzieliły. Nie tylko oni doznali swojego rodzaju oczyszczenia małżeńskiej relacji. – Nie przypuszczałam, że coś takiego przeżyję – nie kryje wzruszenia Magda – Chciałabym nawet krzyczeć z radości. Od jakiegoś czasu byłam przygotowana na to, że wielkimi krokami zbliża się koniec naszego małżeństwa. Dziś wiem, że nasz związek to nie pomyłka. Problemy wynikały z braku dobrej woli, zrozumienia swoich potrzeb, ale także z braku czasu dla Boga. Muszę uczciwie przestrzec wszystkich, którzy mają plany rozwodowe, żeby przypadkiem nie przyjeżdżali na sesję Kana – żartuje Magda. Na Kanę przyjechały małżeństwa w większym lub mniejszym kryzysie, ale też takie, które chciały odświeżyć swoje relacje, przeżyć nawrócenie. – Z tego, co tu usłyszałem, pewnie dałoby się złożyć całkiem pokaźnych rozmiarów książkę – mówi Roman. – Najciekawsze jest to, że przekonałem się, iż moje małżeństwo jest po prostu dobre. Że to, co ja uważałem za wielkich rozmiarów problemy, to po prostu normalne małżeńskie życie. – Ja właściwe swoje małżeństwo też uważałem za dobre i oczywiście nie zmieniło się to po sesji – śmieje się Tomek. – Okazało się jednak, że moja żona ma parę uwag, o których nigdy wcześniej mi nie mówiła. Przeżywała wiele rzeczy sama, tłumiąc w sobie złość na mnie. Dzięki temu spotkaniu mogliśmy sobie wyjaśnić kilka spraw, a ja przejrzałem na oczy. Zafascynowało mnie jednak coś jeszcze. My z Olą jesteśmy po ślubie tylko trzy lata, ale było tu wiele małżeństw ze stażem blisko piętnastoletnim, czasami nawet większym. I co ciekawe, oni patrzyli na siebie po tym tygodniu sesyjnym, jakby dopiero co się spotkali. Jak para zafascynowanych sobą nastolatków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Justyna Jarosińska