Paradoksalnie przez nowelizację prawa o zgromadzeniach możemy spodziewać się więcej zadym.
27.07.2012 15:15 GOSC.PL
Po odrzuceniu przez dwie komisje senackie projektu nowelizacji ustawy o zgromadzeniach miałem nadzieję, że politycy Platformy Obywatelskiej pójdą po rozum do głowy i sprzeciwią się drakońskim zmianom proponowanym przez Bronisława Komorowskiego. Myliłem się. Podczas głosowania okazało się, że dyscyplina partyjna jednak wzięła górę: przeciwko ograniczającemu wolność projektowi głosował tylko jeden senator PO, Józef Pinior, oraz (z uwagi na liczebność „frakcji” odwrócę kolejność zaproponowaną przez Ewę Siedlecką z „Gazety Wyborczej”) – cały klub Prawa i Sprawiedliwości i trzech senatorów niezależnych.
„Izba kropki i przecinka” jak żartobliwie nazywa się „izbę namysłu”, czyli senat, wprowadziła kilka drobnych poprawek do prezydenckiej propozycji. Nie sześć, a trzy dni przed planowanym zgromadzeniem będzie trzeba je zgłaszać, ponadto obniżono o 2 tys. zł (z 7 do 5) grzywnę, jaka grozi organizatorowi za własne zaniedbania podczas manifestacji. Wszystko super, szkoda tylko, że władze samorządowe będą miały większą niż dotychczas możliwość odmawiania obywatelom prawa do wyrażania swojego zdania, szczególnie w przypadku, gdy dwie grupy będą chciały w jednym miejscu zorganizować manifestację. Jako że nawet senatorowie – teoretycznie bardziej niezależni od posłów, jako wybierani w wyborach większościowych – postanowili poprzeć projekt Komorowskiego, trudno oczekiwać, by teraz posłowie go odrzucili. A prezydent przecież własnej ustawy nie zawetuje.
Możliwość wspólnotowego wyrażania swojego zdania – czy to afirmując dane wartości (Marsz Niepodległości, Marsz dla Życia i Rodziny), czy też wyrażając swój protest (pikiety związkowe), to nie tylko część naszej kultury, w której wolność słowa ma ogromne znaczenie. Pełni ona także formę wentylu bezpieczeństwa, dzięki którego do rękoczynów i zadym dochodzi o wiele rzadziej niż wówczas, gdy prawo organizacja zgromadzeń zgodnie z prawem jest utrudniona. Do pewnego stopnia nowelizacja może skutecznie blokować protesty w kraju, dzięki czemu kwitnąć będzie propaganda sukcesu. W końcu jest tak fajnie, że nikomu nie chce się protestować. Ale to wszystko do czasu: gdy problemy ekonomiczne dotrą z Grecji, Włoch i Hiszpanii do Polski, wówczas może zostać przełamany próg bezpieczeństwa, za którym ludziom będzie wszystko jedno, czy im protestować wolno, czy też nie. Czy latać wówczas będą tylko grzywny?
Stefan Sękowski