Rewolucja francuska nie jest najtragiczniejszym z wydarzeń w historii ludzkości, ale jest jednym z najbardziej szkodliwych
14.07.2012 09:15 GOSC.PL
Francuzi obchodzą swoje największe święto narodowe. 14 lipca to rocznica wybuchu rewolucji francuskiej, czy, jak się to mówi, „zburzenia Bastylii”. Cudzysłów przy zburzeniu Bastylii jest konieczny, bo jej nie zburzono, tylko ją (i to nie od razu) rozebrano. Czasem mówi się też „zdobycie Bastylii”, ale cóż to za zdobycie, gdy nieliczni obrońcy po symbolicznym oporze sami się poddali. A że potem tłum wyrżnął bezbronnych jeńców, nie honorując umowy kapitulacyjnej, to w żaden sposób nie zwiększa poziomu heroizmu „zdobywców”. Nie było to też żadne uwolnienie więźniów politycznych, chyba że za takich uważa się kilku (dosłownie) kryminalistów.
Ale Bastylia to tylko symbol – ktoś powie. A prawda. Parafrazując klasyka, rzec by można: Jaki symbol, taka rewolucja.
Rewolucja francuska nie jest najtragiczniejszym z wydarzeń w historii ludzkości, ale jest jednym z najbardziej szkodliwych. Dlaczego? A dlatego, że do dziś jest uważana za wzorzec pozytywnych przemian społecznych. Mimo ludobójstwa, jakiego się dopuścili przywódcy i słudzy rewolucji, jej symbole wciąż widnieją na sztandarach Francji. Choć śpiew „marsylianki” mieszał się z jękiem mordowanych niewinnych ludzi, dziś jest hymnem narodowym. Słowa „wolność, równość, braterstwo” do dziś stanowią dewizę państwa, dla którego faktycznie oznaczały terror, gilotynę i wojnę domową.
Rządy zwyrodniałych hipokrytów, kpina z praworządności, eksperymenty na społeczeństwie w rodzaju zamiany tygodni w dekady, obłędny „kult rozumu”, burzenie katedr i klasztorów, profanacje grobów, topienie duchownych i ludzka krew wylewana co dnia wiadrami do kanału – to tylko migawki składające się na prawdziwy obraz „wyzwolenia ludu”.
Puste place, jakie pozostały po oszałamiających cudach architektury, zbywa się zdawkowym „zburzone w czasie rewolucji”. Prawdę o ludobójstwie w Wandei wciąż spycha się w publiczny niebyt.
Matka krwawych przewrotów, z rewolucją bolszewicką w Rosji włącznie, wciąż jest fetowana jak jutrzenka wolności.
A to bardzo demoralizujące, i to nie tylko dla Francuzów. Dopóki zło popełnione nie zostanie nazwane złem, to choćby minęły setki lat, ono wciąż będzie miało pazury i wciąż będzie zadawało rany. Zwłaszcza że ubiera się je w szaty dobra i bije się mu czołem.
Nie jest dziś szkodliwy społecznie KL Aschwitz – przeciwnie, służy za przestrogę. Jest tak, bo to zło zostało nazwane po imieniu. Nikt dziś nie wynajduje korzyści, jakie, przynajmniej w sensie ekonomicznym, przyniosła praca niewolników w pasiakach. Nikt nie wskazuje na innowacyjność krematoriów i nie cieszy się z odkryć medycznych dokonanych drogą eksperymentów na ludziach. A przecież tak też by się dało. I niestety, w przypadku rewolucji francuskiej, tak się właśnie dzieje. Tamto wydarzenie przyniosło skutki, które można ewentualnie uznać za korzystne, ale to śmieci nabyte za koszmarną cenę. Co więcej, bez rewolucji doszłoby do ewolucji i lepsze rzeczy przyszłyby same, bez tego morza niepotrzebnych cierpień.
Owszem, bez rewolucji nie byłoby Napoleona i jego chwilowego imperium, ale w ostatecznym rozrachunku jedyną prawdziwą korzyść, jaką przyniósł mały cesarz, było tylko to, że zakończył koszmar rewolucji.
Kiepski interes.