Gdy na zachodzie Europy brakuje księży, „reformatorzy” proponują emisję brakteatów.
12.07.2012 10:40 GOSC.PL
Ten temat może stać się aktualny w Polsce za 10-20 lat: niedobór księży. Z problemem próbują poradzić sobie katolicy na zachodzie Europy. Niestety, często wpadają przy tym na kuriozalne pomysły.
Jak „Pfarrer-Initiative” („Inicjatywa Księżowska”) w Austrii, która proponuje, by „problem braku księży” załatwić wybijaniem brakteatów. Gdy niegdyś władcy (i inni fałszerze) chcieli zwiększyć ilość pieniądza na rynku, zmniejszali zawartość złota bądź srebra w monetach, by w ten sposób móc kruszec rozdysponować między większą ilość środków wymiany. Kuriozalnym skutkiem tej polityki było pojawienie się tzw. brakteatów, czyli monet wybijanych jedynie z jednej strony, ponieważ były tak cienkie, że stempel mógł zmieścić się tylko na jednej stronie. To było oczywiście psucie pieniądza, ale królów i książąt to niezbyt obchodziło, gdyż dzięki temu procederowi (i częstej wymianie szybko niszczejących monet na nowe) mogli spokojnie i w świetle prawa okradać swoich obywateli.
Co to ma wspólnego z „Inicjatywą Księżowską”? Gdy brakuje wyświęconych kapłanów, „reformatorzy” proponują udzielać tego sakramentu także kobietom. Ale póki Watykan nie dojrzeje do tej decyzji, chcą zastępować ich nie tylko diakonami, ale także świeckimi, którzy w chwili, gdy nie ma możliwości odprawienia w kościele Mszy św., mogli oni prowadzić „bezksiężowskie nabożeństwa eucharystyczne”.
W opowieściach księży posługujących w krajach byłego ZSRS często przewija się jeden motyw: oto dany kapłan jest pierwszym albo drugim duchownym, który odwiedził daną miejscowość od kilkudziesięciu lat. Przez ten czas mieszkańcy Ukrainy czy syberyjskich ostępów nie mieli możliwości uczestnictwa we Mszy św. czy skorzystania z sakramentu pokuty. Dziś, gdy księży w tych okolicach jest nadal mało – o wiele mniej, niż w Austrii – podlegają im świątynie w obrębie kilkudziesięciu kilometrów wokół ich miejsca zamieszkania. Jeżdżą więc od kościoła do kościoła. Jeśli Msze św. nie mogą odbywać się każdej niedzieli w danym miejscu, wówczas katolicy starają się przebyć często odległy dystans sami.
Myślę, że tego doświadczenia sytym Europejczykom z zachodu (ale może i nam, Polakom?) brakuje. Tęsknoty za Eucharystią, za szafarzem sakramentów… Gdy nagle okazuje się, że w kościele za rogiem Msza św. jest odprawiana coraz rzadziej (lub wcale), wierni (ale i proboszczowie) zaczynają kombinować. Co by tu zrobić, żeby nie trzeba było kilkanaście, albo nawet kilkadziesiąt minut jeździć nowym, wypasionym samochodem, do najbliższego kościoła?
Sytuacja okazuje się być jeszcze gorsza, gdy uświadomimy sobie, że „Inicjatywa Księżowska” nie tylko nie chce, by wierni musieli przemieszczać się nieco dalej na Mszę św., ale uważa także, iż „bezksiężowskie nabożeństwa” są lepsze od Eucharystii odprawionej przez kapłanów z innych parafii. – Lepsza samodzielnie przygotowana liturgia słowa, niż liturgiczne występy gościnne - piszą buńczucznie w swoim apelu jej przedstawiciele, w związku z czym należący do niej proboszczowie nie będą ani zapraszać obcych księży, ani pozwalać im odprawiać u siebie Mszy św.
Mi jest wszystko jedno, czy Komunii św. udziela mi ksiądz-Polak, czy Papuas z Nowej Gwinei (byle był kapłanem). Tu pojawia się pytanie, czy członkowie „Inicjatywy” czują się jeszcze członkami Kościoła powszechnego, w którym Liturgia jest równie ważna bez względu na pochodzenie i przynależność księdza. Chrześcijanie ewangelikalni ćwiczą koncepcję „wolnych kościołów”, ale o ile wiem, nie sięgają po nazywanie swoich wspólnot „katolickimi”.
Warto przemyśleć te kwestie, zanim w Polsce pojawią się inicjatywy wybijania księżowskich brakteatów.
Stefan Sękowski