Zaklejcie mi usta taśmą, albo od razu wywieźcie do Bykowni - oświadczył we wtorek były minister spraw wewnętrznych Ukrainy Jurij Łucenko przed sądem w Kijowie, gdzie toczy się jego proces z oskarżenia o nadużycie władzy w czasach, gdy pracował w rządzie.
Opozycyjny polityk został wcześniej skazany na cztery lata więzienia za sprzeniewierzenia państwowych pieniędzy. Obecnie stanął przed sądem za to, że będąc szefem MSW wydał zgodę na śledzenie osoby, która mogła mieć związek z próbą otrucia w 2004 roku ówczesnego kandydata na prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki.
We wtorek sąd przesłuchał 14 świadków oskarżenia, jednak odmówił wezwania 12 świadków obrony oraz nie zgodził się na przekazanie adwokatom Łucenki tajnych instrukcji MSW, na które w akcie oskarżenia powoływała się prokuratura. Sąd nie chciał także przekazać obronie zeznań śledczych i prokuratorów, którzy zajmowali się wcześniej sprawą próby otrucia Juszczenki.
"Zwracam się do sądu z prośbą o zaklejenie mi ust i oczu taśmą i proszę o kontynuowanie tego procesu, bo pozbawiono mnie wszelkiego prawa do obrony. A najlepiej przenieście sąd do Bykowni i powieście mi tam tabliczkę +Jurij Witalijowycz Łucenko. 2012 rok" - oświadczył w odpowiedzi były minister.
Mówiąc o Bykowni Łucenko miał na myśli las w jednej z podkijowskich miejscowości, gdzie znajduje się ogromne cmentarzysko ze zbiorowymi mogiłami ofiar sowieckiego NKWD. Spoczywają tam także Polacy z listy katyńskiej.
Do próby otrucia byłego prezydenta Wiktora Juszczenki doszło podczas prezydenckiej kampanii wyborczej w 2004 roku, w której Juszczenko starł się z obecnym prezydentem Wiktorem Janukowyczem. Oskarżenie zarzuca Łucence, że kierując MSW po zwycięstwie pomarańczowej rewolucji wydał zgodę z pominięciem prawa na śledzenie kierowcy i ochroniarza byłego wiceszefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wołodymyra Saciuka. To właśnie on był gospodarzem przyjęcia, na którym miało dojść do próby otrucia Juszczenki. Po kolacji, którą Saciuk wydał we wrześniu 2004 roku na swojej daczy, Juszczenko zaczął narzekać na złe samopoczucie.
Austriaccy lekarze orzekli później, że pogorszenie stanu jego zdrowia było spowodowane zatruciem dioksynami, czyli silnie toksycznymi związkami chemicznymi o działaniu rakotwórczym. Ślady ich działania widoczne są na twarzy Juszczenki do dziś. Toczące się od kilku lat śledztwo nie ustaliło, kto stoi za próbą otrucia.
W 2006 roku ukraińska prasa pisała, powołując się na źródła milicyjne, że dioksyny mógł podać Juszczence ochroniarz Saciuka. Podczas pamiętnego przyjęcia na daczy swego szefa miał on nadzorować pracę kelnerów oraz sprawdzać serwowane gościom potrawy. Obecnie człowiek ten najprawdopodobniej ukrywa się za granicą.
Sam Saciuk wyjechał z Ukrainy do Rosji w roku 2005, uchylając się od śledztwa w sprawie nadużyć służbowych popełnionych w czasie, gdy pracował w SBU. W latach 2005-2007 ukraińskie władze ścigały go listem gończym. Z poszukiwań zrezygnowano, gdy z Moskwy nadeszła wiadomość, że otrzymał on rosyjskie obywatelstwo. Saciuk wrócił na Ukrainę latem 2011 roku, ponad rok po objęciu prezydentury przez Wiktora Janukowycza.
Łucenko, jeden z największych krytyków Janukowycza, w lutym został skazany za sprzeniewierzenie pieniędzy państwowych. Przyznał m.in. swemu kierowcy dodatek emerytalny o równowartości 16 tysięcy złotych.