Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary.
Jesteśmy zasypani stereotypami. Jedne mają w sobie ziarno prawdy, inne to kompletne bzdury. O tym, że chrześcijaństwo jest religią smutku i cierpienia, byłem przekonany latami. Myślę, że zawdzięczam to kilku czynnikom. Boga Ojca przedstawiano mi często jako surowego sędziego, który bezlitośnie rozlicza z każdego potknięcia. W naszych kościołach wierni nigdy nie mieli większego problemu, by śpiewem oddać nastrój Wielkiego Piątku. Z wyrażaniem radości zmartwychwstania już jest znacznie gorzej. Tak czy inaczej odkryłem, że istotą chrześcijaństwa nie jest cierpienie i grobowy nastrój, ale miłość. Miłość triumfująca. A skoro triumfująca, to i radosna. Jeśli miłość wymaga ofiary, to OK. Ale żałosnym szamotaniem nazwałbym ofiarę, której motywacją jest coś innego niż miłość. Na przykład próżność i chore ambicje. Wiele jest takiego szamotania się w moim życiu. Ile jeszcze musi upłynąć czasu, bym zrozumiał, że to droga donikąd? Że nawet najbardziej heroiczne ofiary bez miłości zabrzmią ostatecznie jak miedziany cymbał?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Adam Szewczyk