Kilkaset osób protestowało w sobotę w Paryżu przeciwko planom walki z prostytucją zapowiedzianym przez nową socjalistyczną minister ds. kobiet Najat Vallaud-Belkacem.
W końcu czerwca Vallaud-Belkacem zapowiedziała, że będzie dążyć do likwidacji prostytucji poprzez karanie osób płacących za usługi seksualne, a nie samych prostytutek.
Propozycję poparły czołowe feministki i ugrupowania sojusznicze Partii Socjalistycznej, ale spotkała się z ostrą krytyką związków zawodowych prostytutek. Argumentowały one, że karanie klientów jedynie zepchnie proceder do podziemia i tym samym zagrozi ich bezpieczeństwu.
Na słynnym paryskim placu Pigalle znajdującym się w centrum "dzielnicy czerwonych latarń", setki kobiet wznosiło transparenty i skandowało hasła "Karanie klientów to mordowanie prostytutek" i "Praca w seksie to także praca".
"Przed wygłaszaniem publicznych oświadczeń powinna ona (Vallaud-Belkacem) odrobić pracę domową i zapoznać się z realiami" - powiedziała Morgane Mertreuil, szefowa związku zawodowego prostytutek Strass.
Według raportu organizacji Scelles, opublikowanego w 2012 r., we Francji jest ok. 20 tys. prostytutek. Prostytucja nie jest we Francji nielegalna, ale karalne jest sutenerstwo, publiczne oferowanie usług seksualnych oraz handel ludźmi.
Trwająca od wielu lat dyskusja czy zaostrzyć przepisy wymierzone w ten proceder ożyła ponownie po objęciu urzędu prezydenta przez socjalistycznego prezydenta Francoisa Hollande'a, który po raz pierwszy wprowadził parytet płci w swoim gabinecie i utworzył stanowisko ministra ds. kobiet.
Zwolennicy zaostrzenia kar wskazują na coraz większe rozmiary ulicznej prostytucji w wielkich miastach i na ich przedmieściach oraz na działalność przestępczych gangów przemycających do Francji co roku setki kobiet z Azji, francuskojęzycznej Afryki i Europy wschodniej.
Jednak zdaniem przeciwników takiego posunięcia, spowodowałoby ono jedynie "prohibicję w amerykańskim stylu" i służyłoby interesom przestępców organizującym potajemne domy schadzek.