W sobotę Libijczycy zagłosują w pierwszych od pół wieku wyborach do 200-osobowej Konstytuanty. 80 miejsc przewidzianych jest dla ugrupowań politycznych, a 120 dla kandydatów niezależnych. Do walki stanęło prawie cztery tysiące osób.
"Trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie przypuszczałem, że doczekamy tego za naszego życia" - powiedział w rozmowie z PAP Ali Zardab, chirurg startujący w wyborach jako kandydat niezależny.
Po wielu miesiącach oczekiwań na datę wyborów Libijczycy odetchnęli z ulgą, kiedy Krajowa Komisja Wyborcza ostatecznie potwierdziła, że wybory odbędą się 7 lipca. Sobotnie głosowanie będzie obserwować Unia Europejska oraz liczne organizacje międzynarodowe.
W niewielkim namiocie na przedmieściach Trypolisu, tuż przed rozpoczęciem ciszy wyborczej, z mieszkańcami rozmawiał dawny członek Libijskiej Islamskiej Grupy Bojowej Sami al-Saadi. Wyglądał na zmęczonego i zawiedzionego małym zainteresowaniem wiecem swojej nowo utworzonej partii Hizb Al-Umma Al-Wasat.
W przeszłości radykalny islamista, który walczył z Talibami w Afganistanie przeciwko ZSRR i opowiadał się za utworzeniem w Libii republiki islamskiej, dziś mówi o demokracji, rządach prawa i nie chce być postrzegany jako radykalny fundamentalista. "Jesteśmy partią nowoczesną, choć islam jest naszym głównym punktem odniesienia" - powiedział PAP.
Po drugiej stronie miasta, imprezę podsumowującą ponad dwutygodniową kampanię wyborczą zorganizował jego dawny przywódca z czasów walki opozycyjnej, Abdelhakim Belhadż, który w maju zrezygnował z kariery wojskowej i przyłączył się do rosnącej w siłę partii Hizb El Watan.
"Charyzmatyczny mówca i urodzonym polityk" - mówią o Belhadżu jedni, wśród innych budzi niepokój ze względu na powiązania z islamskimi fundamentalistami. Oficjalnie Belhadż uważa się za liberała i podkreśla, że jego partia otwarta jest dla każdego. "To jest czas, aby budować nowoczesną Libię, a nie prowadzić dyskusje ideologiczne"- powiedział PAP.
Trudno dostrzec różnice w przedwyborczej retoryce między ugrupowaniami politycznymi. Wszyscy odwołują się do wartości demokratycznych, na plakatach wyborczych widać kobiety, liderzy przekonują, że ich partie nie mają podłoża ideologicznego. Jak powiedziała PAP Marry Fitzgerald, irlandzka dziennikarka, pisząca książkę na temat Libii, "nawet startujący w wyborach ekstremiści zgolili brody".
Wśród ugrupowań, które odwołują się do religii jest z pewnością partia Prawa i Rozwoju utworzona przez Bractwo Muzułmańskie. Wyraźnie odwołuje się ona do islamu oraz prawa szariatu jako wartości nadrzędnych.
"Uważamy, że należy wykorzystywać nowoczesne narzędzia współczesnej demokracji, nie zapominając o naszej historii. Mamy własną wizję Libii, nowoczesnej, szanującej rządy prawa, ale nie koniecznie importującej europejski system wartości, który ma wiele wad" - powiedział PAP Amin Belhadż, jeden z liderów partii.
Ważnym ugrupowaniem na libijskiej scenie politycznej jest również Front Narodowy, którego przywódcą jest legenda walki opozycyjnej prof. Mohamed Jousef Magariaf. W przeszłości główny audytor skarbowy i Ambasador w Indiach, który odwrócił się od Kaddafiego i został przywódcą radykalnej organizacji o nazwie Narodowy Frontu Zbawienia Libii.
Magariaf w rozmowie z PAP mówił, że jego ugrupowanie nie sytuuje się ani po prawej, ani lewej strony sceny politycznej. "Jesteśmy po środku, jesteśmy Libijczykami. Wiemy, jakie jest nasze dziedzictwo, ale nie potrzebujemy, aby ktoś nam mówił, jak mamy się modlić. Państwo musi być świeckie i opierać się na rządach prawa, respektować prawa człowieka" - podkreślił.
Safian, niezależny libijski dokumentalista, który wychował się w Stanach Zjednoczonych i zna środowisko emigracji, powiedział PAP, że to co dzieje się obecnie na scenie politycznej jest bardzo ciekawe, ale "prawdziwe oblicza ugrupowań zobaczymy dopiero po wyborach. Znam członków Frontu Narodowego i muszę powiedzieć, że oni również zawsze byli dosyć konserwatywni" - dodał.
Prawdziwymi liberałami są partie skupione wokół koalicji dra Mahmuda Dżibrila, pełniącego funkcję premiera rządu tymczasowego w trakcie zeszłorocznej wojny domowej, choć w przeszłości współpracującym z Kaddafim. Według dziennikarza brytyjskiej gazety "The Guardian", Chrisa Stephena "wiele osób będzie na niego głosowało, bo jest liberalnym ekonomistą, zna się na gospodarce, sprawdził się w trakcie sprawowania urzędu premiera rewolucyjnego rządu, potraktują go jako mniejsze zło. Ludzie nie chcą i boją się byłych islamistów, nawet jeśli teraz uważają się za liberałów" - skomentował.
Przed Libią test z demokracji, choć obecna sytuacja w kraju nie napawa optymizmem - uważają obserwatorzy. Na południowym zachodzie wybory mogą w ogóle się nie odbyć, bo jeszcze kilka dni temu trwały tam walki plemienne. Autochtoni Tibu uważają, że są dyskryminowani, bo nie posiadając dokumentów tożsamości odmówiono im prawa do głosowania.
Wybory są również bojkotowane na północnym wschodzie, gdzie federaliści nie zgadzają się na podział miejsc w Konstytuancie. W zeszłą sobotę w Bengazi oraz Tobruku spalono budynek komisji wyborczej, zniszczono karty do głosowania oraz listy wyborcze. Pierwszego lipca w rocznicę deklaracji niepodległości regionu Cyrenajka federaliści zorganizowali pokazową demonstrację na głównym placu w Bengazi. W czwartek dokumentację wyborczą spalono w mieście Adżdabija.
Wciąż wielką niewiadomą pozostaje sposób wyboru 60-osobowej grupy ekspertów, która będzie miała za zadanie przygotować projekt konstytucji. W czwartek na konferencji prasowej szef Tymczasowej Rady Narodowej, Mustafa Dżalil, powiedział, ku zdziwieniu obecnych, że będą zorganizowane kolejne wybory powszechne, na podstawie których wybrani zostaną eksperci przygotowujący konstytucję. Nikt do końca nie potraktował poważnie tej deklaracji, bowiem byłoby to niezgodnie z dotychczasowymi uzgodnieniami, iż Konstytuanta desygnuje grupę ekspertów, zapewniając równą reprezentację 20 osób z każdego regionu.
Im bliżej wyborów tym więcej zamieszania. Kto wygra to pytanie, na które chyba nikt w Libii nie odważyłby się udzielić odpowiedzi. Dużą rolę z pewnością będą odgrywać kandydaci niezależni. Wszyscy mają natomiast nadzieje, że wybory się odbędą i nie dojdzie do żadnych spektakularnych aktów przemocy oraz komplikacji, które mogłyby doprowadzić do zakwestionowania ich wyników.