W kulturach pierwotnych kojarzono morze z siedliskiem demonów.
Zaczęły się wakacje i w wielu domach powrócił odwieczny dylemat: w góry czy nad morze? Osobiście rozwiązałem ten problem prawie ćwierć wieku temu, samotnie przemierzając Bieszczady i Beskid Niski. Od tamtej pory większość urlopowych tygodni spędzam w polskich górach. Wprawdzie jako kawaler skakałem po Orlej Perci, a z rodziną gramolę się na Szczeliniec, ale sztuka jest sztuka. Uczyniwszy na wieki wybór, wybierać już nie muszę. Nie przeszkadza to znajomym z głębi Polski widzieć we mnie wieloryba. Ilekroć dowiadują się, że mieszkam w Trójmieście, natychmiast wołają: – O jakże zazdroszczę. To cudowne mieć morze za oknem! Po pierwsze nie morze, tylko Zatokę Gdańską, a po drugie nie za oknem, tylko hen daleko za mgłą. Żeby tam dotrzeć, musiałbym godzinę jechać komunikacją miejską. Moi rozmówcy są zszokowani, gdy dowiadują się, że wspólnie z żoną i dziećmi podejmuję ten wysiłek raz w roku albo rzadziej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel