Wracałem do domu zatłoczonym autobusem, odmawiając Różaniec, kiedy dotarły do mnie słowa: „Jan będzie mu na imię”.
Ten wewnętrzny głos był delikatny, ale zarazem tak silny, że przywitałem żonę tymi właśnie słowami. Patrząc w jej zdziwione oczy, uświadomiłem sobie, co te słowa oznaczają i jak zaskakujące są dla nas, kilkumiesięcznego wtedy małżeństwa, które jeszcze nawet nie zdążyło pomyśleć o dzieciach. Odebrałem je jednak jako konkretną obietnicę i od tego dnia zacząłem aktywnie przygotowywać się do ojcostwa oraz intensywnie modlić za naszego syna. Pół roku później rozpoczął się trudny czas ciąży zagrożonej najpierw poronieniem, a potem przedwczesnym porodem. Pomimo niesprzyjających prognoz medycznych, nie miałem wątpliwości, że nasz syn przeżyje. Przecież słowom Boga można czasem się dziwić, ale zawsze trzeba ufać...•
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Krzak