„Znak” powinien się zastanowić, jaki sens ma mieć dyskusja na temat aborcji.
08.05.2012 14:30 GOSC.PL
Cała sprawa byłaby jedynie bajką o chrząszczach, gdyby nie to, że dotyczy podejścia zasłużonego katolickiego miesięcznika „Znak” do kwestii aborcji. Oto „Znak” postanowił przeprowadzić na swoich łamach dyskusję na temat zabijania nienarodzonych dzieci. Chciał wydrukować artykuł Krzysztofa Nawratka, ale nie bez głosu „z drugiej strony”. Do polemizowania z publicystą zaprosił związanego z pismem "44" Michała Łuczewskiego.
Ten dostarczył redakcji artykuł, który jednak „Znak” uznał za niespełniający warunków polemiki, w związku z czym autor postanowił go opublikować na portalu Rebelya.pl i – w krótszej wersji – w tygodniku „Uważam Rze”. Problem polega na tym, że, jak twierdzi Łuczewski, z tekstem Nawratka nie sposób było polemizować w inny sposób, niż obalając wstępne założenia przeciwnika. - Nawratek dąży do zbudowania jednowymiarowego obrazu świata, w którym on ma rację, a wszyscy inni się mylą. Płaci jednak za to określoną cenę. Język, którym się posługuje, przestaje przylegać do rzeczywistości, a staje się nowomową, która tworzy rzeczywistość na prywatny użytek autora. Kolejne zaklęcia powołują do życia nowe światy, a konsekwentne milczenie skazuje całe obszary na niebyt. Dla Nawratka więc rzeczywiste są debaty o aborcji, a nierzeczywista – sama aborcja – pisze Łuczewski, by następnie do meritum tekstu więcej się nie odnosić.
Mam spore wątpliwości, czy Łuczewski dobrze postąpił, publikując swoją polemikę przed publikacją tekstu pierwotnego (ma ukazać się w lipcu). Jednak mleko się rozlało, a „Znak” opublikował nawet stosowne oświadczenie w tej sprawie. - Nawratek formułuje liczne argumenty krytyczne tak pod adresem obrońców życia jak i zwolenników wolnego wyboru. Zależało nam na merytorycznej dyskusji z tymi właśnie tezami, dlatego też poprosiliśmy o głos Michała Łuczewskiego, w przekonaniu, że jest on odpowiednią osobą, by kompetentnie odpowiedzieć na zarzuty, jakie wobec obrońców życia kieruje w swym tekście Nawratek. Oczekiwaliśmy zatem polemiki, a dostaliśmy tekst tak dalece ignorujący artykuł, do którego miał się odnieść, że zdecydowaliśmy się go odrzucić – napisała krakowska redakcja.
A jednak czytając zarówno fragment artykułu Krzysztofa Nawratka, opublikowany na stronie „Znaku”, jak i polemikę z nim można odnieść wrażenie, że Łuczewski mógł zareagować, jak zareagował. To, czego Nawratek wymaga, jest porzucenie przeświadczenia o tym, że nienarodzone dziecko jest człowiekiem, którego nie wolno zabijać. Ta kwestia jest kompletnie nieistotna: ważne jest to, jaki wpływ takie stwierdzenie może mieć na wzajemne relacje między zwolennikami a przeciwnikami zakazu aborcji. Dodatkowo autor stawia kuriozalny zarzut, wywiedziony nie wiadomo skąd, iż w rzeczywistości przeciwnikom aborcji nie chodzi tak naprawdę o życie dzieci, ale o władzę nad ciężarnymi.
Oczywiście „Znak” ma prawo publikować teksty, jakie chce. Mam jednak prawo oceniać postępowanie katolickiego periodyku. W świetle problemu, o jakim mówimy, dyskusja o dyskusji jest kompletnie nieistotna. To sztuka dla sztuki, którą owszem można uprawiać – pytanie tylko: po co? Z fragmentu programowego artykułu Dominiki Kozłowskiej (naczelnej „Znaku”), opublikowanego na stronie periodyku, wynika, że redakcja jest przeciwna aborcji, choć ma wątpliwości co do dotychczasowych metod jej zwalczania. Czy w tym świetle nie szkoda czasu polemistów, adiustatorów i czytelników na jałowe dywagacje nad tym, czy pięknie czy brzydko kłócimy się o zabijanie? Redakcja „Znaku” powinna zastanowić się nad tym, czy zależy jej na tym, by sobie niezobowiązująco podialogować, czy jednak na tym, by dojść do jakichś konstruktywnych wniosków. Jaka jest misja katolickiego periodyku? Przecież tu chodzi o ludzkie życie, a nie o słówka!
W tym kontekście przypomina się powieść Stefana Kisielewskiego – przez dwie kadencje posła koła „Znak” do peerelowskiego sejmu – „Sprzysiężenie”. Jej główny bohater cierpiał na impotencję, spowodowaną (jak orzekli lekarze), przeintelektualizowaniem. Warto mieć to na uwadze, dobierając teksty, które zamieszcza się w „tołstych żurnałach”.
Zainteresowanych zachęcam do zapoznania się z przedmiotem sporu:
Stefan Sękowski